Wiech jednakowo zachwyca już czwarte pokolenie Polaków. Przedtem dziadków i rodziców. Teraz znów dzieci i wnuków. Pokładamy się ze śmiechu i zarazem ciarki nas przechodzą. Dobroduszny i zjadliwy humor Wiecha pasuje też i do naszej rzeczywistości Wiech uznany za najbardziej warszawskiego z warszawskich pisarzy. Znawca, a może wręcz współtwórca warszawskiej gwary, choć on sam twierdził, że jedynie wiernie ją odtwarza, ograniczając się jedynie do oszlifowania jej, a czasami nadania jej formy nieco elegantszej, bo w jego książkach nie znajdziemy żadnego grubiaństwa (z ulubionym warszawskim kurwa jego mać na czele), a mimo to oddaje w sposób niezwykły koloryt językowy warszawskiej ulicy. A przy tym te jego opowiadania mają przecież także niezwykle ostry, krytyczny pazur – wszak Wiech wytyka nam bezwzględnie nasze wady z pijaństwem i awanturnictwem na czele. O autorze niniejszego tomu pisał Michał Choromański: Uważam Wiecha za jednego z najlepszych polskich pisarzy współczesnych, niewyczerpanego w pomysłach i zajmującego wyjątkową postawę moralną. O Wiechu można nawet powiedzieć, że jest wielkim filozofem. A Maria Pawlikowska-Jasnorzewska dodawała: Wiech to gentleman, szalenie dowcipny, nigdy jadowity, często wzruszający. Jego felietony są wynikiem obserwacji bardzo uważnej, pracy w swoim rodzaju całkiem twórczej i na wskroś oryginalnej. A Antoni Słonimski podsumowując twórczość Wiecha pisał: Wolę książkę, która ma niepoważne zamierzenia i poważne osiągnięcia, od dzieł, które mają poważne zamierzenia i niepoważne osiągnięcia. Obecny tom „Helana w stroju niedbałem” to drugi z tomów Utworów powojennych Wiecha w naszej edycji. Ten tom zawiera komplet opowieści pana Piecyka na tle historii Polski. Poznajemy zatem królów polskich, od Piastów aż do króla Stasia (Stanisława Augusta Poniatowskiego) tak jak ich widzi nieoceniony pan Piecyk. Ponieważ niektóre okoliczności, aluzje i parodystyczne żarty z naszej historii mogą być niezrozumiałe dla młodszego czytelnika zaopatrzyliśmy naszą edycję w obszerne wyjaśniające przypisy.
Czwarty tom opowiadań przedwojennych Wiech to gentleman, szalenie dowcipny, nigdy jadowity, często wzruszający. Jego felietony są wynikiem obserwacji bardzo uważnej, pracy w swoim rodzaju całkiem twórczej i na wskroś oryginalnej. Maria Jasnorzewska
Kolejny, dziewiąty już tom Opowiadań powojennych najbardziej warszawskiego z pisarzy warszawskich Stefana Wiecheckiego WIECHA. Wiech nie tylko odtwarza koloryt Warszawy, on wręcz tworzy język, gwarę warszawskich drobnych cwaniaczków. Opisując świat z punktu widzenia przeciętnego, trochę z marginesu osobnika zauważa w tym świecie masę absurdów, rzeczy pozytywnych i negatywnych. Wiech oddawał koloryt ulicy, ale sam był dżentelmenem w każdym calu. A poza tym Wiech był po prostu wielkim pisarzem i stworzył tę swoją specyficzną formę bo może ułatwiała zawoalowaną krytykę i pozostawiała to co najcenniejsze - trochę żartu, śmiechu, przymrużenia oka. A o języku swojej twórczości sam Wiech stwierdził ambiwalentnie „Pytano mnie, czy uważam się za współtwórcę gwary warszawskiej. Współtwórca to za duże słowo. Starałem się zawsze wiernie ją tylko odtworzyć. Oczywiście zdarzało się na kanwie istniejących zwrotów wyprodukować coś nowego, ale wypadków tych było niewiele.” Tej gwary już prawie nie ma, powracamy więc do Wiecha trochę z tęsknoty za dawną Warszawą, ale może przede wszystkim to po prostu pisarz znakomity, o którym M. Choromański pisał nawet: „Uważam Wiecha za jednego z najlepszych polskich pisarzy współczesnych”. W tym tomie znajduje się jedna z dwóch powieści Wiecha, mistrza krótkiej formy. Jest to zatem tom wyjątkowy, a Wiech jak się okazuje sprawdza się i w dłuższej niż opowiadanie formie pisarskiej. No i ta galeria barwnych postaci od hrabiego, profesora, przez murzyna Jumbo, Piskorczaka zwanego Szmają, panią Rypalską ale panią Aniołkową aż po samego Maniusia Kitajca tylko nie Chińczyka bo za Chińczyka to Maniuś Kitajec by się obraził.
Czternasty już tom Opowiadań powojennych najbardziej warszawskiego z pisarzy warszawskich Stefana Wiecheckiego „Wiecha”. Wiech nie tylko odtwarza koloryt Warszawy, on wręcz tworzy język, gwarę warszawskich drobnych cwaniaczków. Opisując świat z punktu widzenie przeciętnego warszawiaka cwaniaka, zawsze pewnego swych racji, zauważa w tym świecie masę absurdów, rzeczy pozytywnych i negatywnych. O języku Wiecha napisano nawet kilkanaście prac doktorskich, ale co ciekawe – uwielbiany przez czytelników nie zawsze znajdował uznanie tzw. poważnych krytyków. W niniejszym tomie publikujemy opowiadania, które Wiech opublikował pierwotnie w tomie pod tym tytułem w roku 1974 w wydawnictwie Czytelnik. W tym tomie państwo Piecykowie, stali bohaterowie Wiecha, ruszają na miasto, na bal, w świat. Interesuje się już zatem pan Piecyk nie tylko aferami sąsiedzko-podwórkowymi, ale i polityką, muzyką, sportem, a wszystko to dzięki temu, iż do państwa Piecyków w końcu trafiła telewizja... Michał Choromański pisał o autorze: „Uważam Wiecha za jednego z najlepszych polskich pisarzy współczesnych. A poza wszystkim, wciąż pozostaje aktualne hasło: Kto czyta Wiecha, ten się uśmiecha!”
Przedostatni, trzynasty już tom Opowiadań przedwojennych Stefana Wiecheckiego Wiecha, najbardziej warszawskiego z pisarzy polskich, mistrza polskiej mowy, bo przecież ta cudowna gwara warszawska, która niestety już zanika, a którą twórczość Wiecha przypomina, to przecież także świadectwo niezwykłego wyczucia językowego autora, mistrza opisu przedmieść, naszych drobnych przywar, naszego cwaniactwa, drobnego kanciarstwa itp. Tym razem w tym tomie oddaje Wiech głos jednemu ze swoich bohaterów - Waleremu Wątróbce. Pan Walery z zwykłą dla siebie bezkompromisowością, dezynwolturą, trzeźwym osądem świata z perspektywy warszawskiego cwaniaczka (ale też swego rodzaju Szwejka) ogląda i komentuje wydarzenia na świecie. I choć pojęcie o polityce ma pozornie małe, to jednak warto się wgłębić w te jego opinie: czy to aby nie głos rozsądku, trzeźwego spojrzenia? WIECH jednakowo zachwyca już czwarte pokolenie Polaków. Przedtem dziadków i rodziców. Teraz znów dzieci i wnuków. Pokładamy się ze śmiechu, a zarazem ciarki nas przechodzą. Przedwojenne opowiadania. Przedwojenna jakość
Siódmy tom "Opowiadań powojennych" najbardziej warszawskiego z pisarzy warszawskich Stefana Wiecheckiego WIECHA. Wiech nie tylko odtwarza koloryt Warszawy, on wręcz tworzy język, gwarę warszawskich drobnych cwaniaczków. Opisując świat z puntu widzenie przeciętnego Walerego Wątróbki zauważa w tym świecie masę absurdów, rzeczy pozytywnych i negatywnych. Wiech częstokroć kpi sobie z władzy, ale ponieważ robi to jako pan Wątróbka to zdaje się, iż można to traktować z przymrużeniem oka. A tym czasem Wiech był po prostu wielkim pisarzem i stworzył tę swoją specyficzną formę bo może ułatwiała zawoalowaną krytykę i pozostawiała to co najcenniejsze - trochę żartu, śmiechu, przymrużenia oka. A o języku swojej twórczości sam Wiech stwierdził ambiwalentnie" "Pytano mnie, czy uważam się za współtwórcę gwary warszawskiej. Współtwórca to za duże słowo. Starałem się zawsze wiernie ją tylko odtworzyć. Oczywiście zdarzało się na kanwie istniejących zwrotów wyprodukować coś nowego, ale wypadków tych było niewiele." Tej gwary już prawie nie ma, powracamy więc do Wiecha trochę z tęsknoty za dawną Warszawą, ale może przede wszystkim to po prostu pisarz znakomity, o którym M. Choromański pisał nawet: "Uważam Wiecha za jednego z najlepszych polskich pisarzy współczesnych". W tym tomie znajdziecie opowiadania z lat 1955-56. Kto czyta Wiecha, ten się uśmiecha!
Wiech jednakowo zachwyca już czwarte pokolenie Polaków. Przedtem dziadków i rodziców. Teraz znów dzieci i wnuków. Pokładamy się ze śmiechu i zarazem ciarki nas przechodzą. Przedwojenne opowiadania. Przedwojenna jakość. Wiech uznany za najbardziej warszawskiego z warszawskich pisarzy. Znawca, a może wręcz współtwórca warszawskiej gwary, choć on sam twierdził, że jedynie wiernie ją odtwarza, ograniczając się jedynie do oszlifowania jej, a czasami nadania jej formy nieco elegantszej, bo w jego książkach nie znajdziemy żadnego grubiaństwa (z ulubionym warszawskim kurwa jego mać na czele), a mimo to oddaje w sposób niezwykły koloryt językowy warszawskiej ulicy. A przy tym te jego opowiadania mają przecież także niezwykle ostry, krytyczny pazur – wszak Wiech wytyka nam bezwzględnie nasze wady z pijaństwem i awanturnictwem na czele. O autorze niniejszego tomu pisał Michał Choromański: „Uważam Wiecha za jednego z najlepszych polskich pisarzy współczesnych, niewyczerpanego w pomysłach i zajmującego wyjątkową postawę moralną. O Wiechu można nawet powiedzieć, że jest wielkim filozofem.” A Maria Pawlikowska-Jasnorzewska dodawała: „Wiech to gentleman, szalenie dowcipny, nigdy jadowity, często wzruszający. Jego felietony są wynikiem obserwacji bardzo uważnej, pracy w swoim rodzaju całkiem twórczej i na wskroś oryginalnej”. A Antoni Słonimski podsumowując twórczość Wiecha pisał: „Wolę książkę, która ma niepoważne zamierzenia i poważne osiągnięcia, od dzieł, które mają poważne zamierzenia i niepoważne osiągnięcia”. Obecny tom pt. Pantofelki z flądry, czyli czwarty tom opowiadań powojennych Wiecha w naszej edycji jest zapożyczony od jednego z utworów, zawiera większość opowiadań opublikowanych przez autora w latach 1948-1950 w tomach G – jak Gienia, Z bukietem w ręku oraz Do wyboru do koloru. Pominęliśmy opowiadania, które Wiech opublikował już przed wojną, a w wymienionych wyżej tomach po prostu powtórzył pod identycznym tytułem bez zmian (lub ze zmianami jedynie o charakterze kosmetycznym). Część opowiadań z tomu G – jak Gienia, które nie weszły w skład niniejszego zbioru, opublikowaliśmy wcześniej w tomie trzecim niniejszej edycji.
Wiech uznany za najbardziej warszawskiego z warszawskich pisarzy. Znawca, a może wręcz współtwórca warszawskiej gwary, choć on sam twierdził, że jedynie wiernie ją odtwarza, ograniczając się jedynie do oszlifowania jej, a czasami nadania jej formy nieco elegantszej, bo w jego ksiązkach nie znajdziemy żadnego grubiaństwa (z ulubionym warszawskim kurwa jego mać na czele), a mimo to oddaje w sposób niezwykły koloryt językowy warszawskiej ulicy. A przy tym te jego opowiadania mają przecież także niezwykle ostry, krytyczny pazur – wszak Wiech wytyka nam bezwzględnie nasze wady z pijaństwem i awanturnictwem na czele. O autorze niniejszego tomu pisał Michał Choromański: Uważam Wiecha za jednego z najlepszych polskich pisarzy współczesnych, niewyczerpanego w pomysłach i zajmującego wyjątkową postawę moralną. O Wiechu można nawet powiedzieć, że jest wielkim filozofem. A Maria Pawlikowska-Jasnorzewska dodawała: Wiech to gentleman, szalenie dowcipny, nigdy jadowity, często wzruszający. Jego felietony są wynikiem obserwacji bardzo uważnej, pracy w swoim rodzaju całkiem twórczej i na wskroś oryginalnej. A Antoni Słonimski podsumowując twórczość Wiecha pisał: Wolę książkę, która ma niepoważne zamierzenia i poważne osiągnięcia, od dzieł, które mają poważne zamierzenia i niepoważne osiągnięcia. Pierwsze wydanie niniejszj ksiązki ukazało się w 1963 roku i uznawane jest za jedno ze szczytowych osiągnięć Wiecha w okresie powojennym Obejmuje felietony poświęcone teatrowi, filmowi, operze – wszystko oczywiście w niezwykłym stylu mistrza Wiecha.
Po całej Szmulowiźnie rozeszła się wieść, że pani Melania Gajdzińska, wdowa po właścicielu sklepu spożywczego, wychodzi za mąż za doktora. Było to spełnienie się marzeń piastowanych we wdowim sercu od wielu lat. Już na pogrzebie pierwszego męża oświadczyła pani Melania przyjaciółce, że jeśli wyjdzie za mąż, to chyba tylko za doktora. – Moja pani – mówiła – ciężką forsę kosztował mnie mój nieboszczyk przez czas choroby i wszystko to zabrali dochtorzy. Taki się nie narobi! Zawsze ubrany jak we święto, tu sztuknie, tam puknie, nabazgrze, że tylko aptekarz rozebrać potrafi, co napisał i każden płaci, nawet tem okiem nie mrugnie. Dlatego ślub se uczyniłam wyjść za mąż tylko za dochtora. Odbiorę może to, co na nieboszczyka wydałam. Trafiali się konkurenci różni: krawiec, fryzjer, nawet woźny z prosektorium: wszystkich odrzuciła. Aż wreszcie zjawił się wymarzony doktor. Miały się odbyć zaręczyny. W trzypokojowym mieszkaniu narzeczonej na ulicy Białostockiej przy suto zastawionych stołach zasiadło grono gości. Między innymi obecnych było dwu odrzuconych konkurentów. Panowie Teofil Mucha, murarz, i Józef Piskorski, fryzjer, drżeli z ciekawości ujrzenia rywala, doktora. Jakoż z niewielkim opóźnieniem zjawił się, ubrany w biały fartuch lekarski i z walizeczką pełną lancetów i noży operacyjnych. Przepraszał bardzo za niepunktualność, ale wstrzymała go niecierpiąca zwłoki operacja. Młody chirurg zasiadł za stołem i żeby nadrobić stracony czas, z podziwu godną wprawą zoperował pół butelki wódki i dokonał amputacji sporego kawałka gotowanej głowizny. Naraz zaszło coś nieoczekiwanego.
Bonito
O nas
Kontakt
Punkty odbioru
Dla dostawców
Polityka prywatności
Ustawienia plików cookie
Załóż konto
Sprzedaż hurtowa
Bonito na Allegro