Opowieść o duchu prowincji z zagadką kryminalną w tle, przedstawiona z punktu widzenia wielu postaci, których losy łączy miejsce, miasteczko na słowacko-węgierskim pograniczu. Bohaterów powieści scalają pasywizm i oportunizm, dla pocieszenia zwane tutaj umiejętnościami adaptacyjnymi. Pewnie stąd w tytule słowo „szajka”. Ci pozornie niezwiązani ze sobą ludzie mimo wszystko są zorganizowani – jednoczy ich pragnienie życia płynącego z prądem dziejów. Zależy od nich niewiele, w nierozerwalnym splocie przeznaczenia i przypadku wyraźnie dominuje przypadek. Wolność, która jest kwestią wyboru, rozumieją jako dążenie do przyjemności, bo, jak mówi jedna z bohaterek powieści: „Od wolności lepsze jest ciupcianie, no i leczo”. Ten amoralny świat obserwuje i opisuje nadrzędny narrator, który niby wędrowniczek przerzuca sobie przez ramię kij zwieńczony siatką o drobnych oczkach i odbywa kurs po okolicy, chwytając ludzkie głosy i dźwięki miejsc, zanim wślizgną się pod progi domów, wnikną w mury kamienic i wtopią w kurz na poddaszach. Szajka to kronika dwudziestego wieku z perspektywy powiatowej i gminnej Europy Środka.
Życie w cztery tygodnie, trzecia wydana w Polsce książka Lajosa Grendela, przenosi czytelnika na południe Słowacji, czyli na prowincję, której autor nie kojarzy jednak z geografią, a ze stanem ducha, charakterystycznym dla każdego, kto jest w drodze – nawet jeśli nie rusza się z miejsca. Główny bohater powieści, Sanyi Varga, spędza cztery tygodnie w domu zmarłej ciotki, próbując sporządzić bilans życia. Przez pryzmat jego historii Grendel pokazuje dwudziestowieczne losy węgierskiej klasy średniej, zastanawia się także, jak funkcjonuje pamięć, czy możliwe jest uczciwe opisanie przeszłości i gdzie leżą granice prawdy w literaturze. Czytelnik odnajdzie tu ciepłą ironię Bohumila Hrabala, psychologizm Miklósa Mészölya, eseistyczny ton Pavla Vilikovskiego i groteskę Sławomira Mrożka. Nad wszystkim zaś unosi się przepełniona nostalgią aura Trzech sióstr Antoniego Czechowa, przy czym Grendel tak prowadzi narrację, że lekturze przez cały czas towarzyszy poczucie deziluzji.
Opary absurdu zstąpiły na ziemię, oniriada dzieje się na jawie. To, co w Poświęceniu hetmana było wytworem fantazji, w Dzwonach Einsteina należy do sfery najprawdziwszej prawdy. Bunuel i Fellini kręcą w tym świecie dokumenty, a Magritte maluje hiperreal. Rzeczywistość przeszła bowiem najśmielsze oczekiwania i nie trzeba już szukać inspiracji gdzie indziej, wystarczy tu i teraz: w Czechosłowacji schyłkowego socjalizmu, w życiu Franciszka Rzeźnika, którego wolą bez reszty zawładnęła groteska. Dzwony... – mimo że to najweselsza powieść autora – bez pardonu rozprawiają się z iluzją transformacji ustrojowej, której doświadczyliśmy (albo i nie) dwadzieścia pięć lat temu. Lajos Grendel, jak na empatycznego ironistę przystało, z uśmiechem wali nas tą książką prosto w nos.
Bonito
O nas
Kontakt
Punkty odbioru
Dla dostawców
Polityka prywatności
Ustawienia plików cookie
Załóż konto
Sprzedaż hurtowa
Bonito na Allegro