„Nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa” – przypomina słowa św. Hieronima Konstytucja o Objawieniu Bożym Drugiego Soboru Watykańskiego (zob. KO 25). Czytanie Biblii obok liturgii stało się fundamentem odnowy posoborowej. Jest to właściwie powrót do najstarszej tradycji i praktyki duchowej. Na stałym kontakcie z Pismem Świętym opierała się duchowość Izraela – narodu wybranego Starego Testamentu. W takim klimacie wyrósł sam Pan Jezus. Nie był wykształconym rabinem, a doskonale znał Słowo Boże. W Ewangeliach spotykamy się z podziwem dla Jego znajomości tekstów Pisma Świętego, czyli Starego Testamentu, jak go dzisiaj określamy (zob. Mt 13,54; Łk 2,47; J 7,15). Podziw ten przede wszystkim odnosił się do niespodziewanej głębi w rozumieniu słów Pisma. Sama znajomość tekstów należała bowiem do podstawowego wykształcenia każdego Izraelity za czasów Chrystusa Pana. Czytanie Biblii i jej komentowanie stanowiły podstawę rytu cotygodniowej liturgii w synagodze. I tak, będąc w Nazarecie, „Pan Jezus w dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do synagogi i powstał, aby czytać. Podano Mu księgę proroka Izajasza” (Łk 4,16n). W swoim nauczaniu cytuje wiele tekstów Starego Testamentu lub nawiązuje do nich. Podobnie zresztą postępują apostołowie i w ogóle pierwsi chrześcijanie, jak na przykład św. Szczepan, który w swojej mowie obronnej streścił całą historię zbawienia. I choć nie dziwi znajomość tekstów biblijnych przez św. Pawła, to jednak św. Piotr – prosty rybak – zaskakuje nas swoją pierwszą mową wygłoszoną jako głowa Kościoła. Przywołuje w niej liczne teksty ze Starego Testamentu, co świadczy o ich dobrej znajomości. Wskazanie na wypełnienie się proroctw w Osobie Jezusa było wówczas jedynym argumentem przemawiającym do Żydów. Z relacji Dziejów Apostolskich można wywnioskować, że czytanie Pisma Świętego wraz z jego komentowaniem i sprawowanie Eucharystii stanowiły osnowę całej liturgii chrześcijańskiej. Do dzisiaj tak jest we Mszy św. Rozpoczyna się ona liturgią słowa, a dopiero potem następuje liturgia eucharystyczna. Słowo Boże wskazuje i rozświetla sens tego, co się dokonuje podczas Eucharystii: „wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa” (Rz 10,17). Ta zrodzona ze słuchania Słowa Bożego wiara daje dopiero przystęp do sakramentów – znaków, które urzeczywistniają naszą żywą więź z Chrystusem i nasze zbawienie. Tak „zrodzona” wiara daje zrozumienie prawdziwego misterium naszego nowego życia w Chrystusie. Dlatego to Drugi Sobór Watykański przypomniał o ogromnym znaczeniu praktyki czytania Pisma Świętego i zachęcił wszystkich wierzących do sięgnięcia po skarby zawarte w Słowie Bożym: „Wierni powinni mieć szeroki dostęp do Pisma Świętego” (KO 22)”.
Przed kilku laty zostałem poproszony, by za pośrednictwem strony internetowej dzielić się swoimi refleksjami dotyczącymi wiary, odpowiadając na nurtujące kogoś pytania i wątpliwości. Rozważania wynikały więc z bardzo aktualnego zapotrzebowania konkretnych osób. Zebrało się tych małych artykułów ponad 30. Po mniej więcej roku strona się zmieniła i zakończyła się moja z nią współpraca. Natomiast pozostały teksty. Przeglądałem je ostatnio i stwierdziłem, że układają się w pewien zbiór, który może być przydatny wielu osobom w ich poszukiwaniu odpowiedzi na tematy związane z wiarą. Dodałem do niego jeszcze kilka tekstów, kierując się - co do ich przydatności - własną intuicją oraz przywołaniem problemów stawianych przy okazji spotkań rekolekcyjnych w różnych środowiskach, i w ten sposób powstała ta pozycja. Mam nadzieję, że przekazywany w ręce Czytelników zbiór refleksji pomoże lepiej rozumieć wiarę i jej sens. (Włodzimierz Zatorski OSB) Bóg nie uczynił śmierci i nie cieszy się ze zguby żyjących (Mdr 1,13). Ta prawda jest dla wielu ludzi trudna do przyjęcia. Pytają oni: Dlaczego zatem człowiek umiera i to często w bólach? Dlaczego umierają małe dzieci? Najbardziej dramatycznie zabrzmiał ten zarzut w ustach Żydów, po doświadczeniu zagłady w Oświęcimiu: „Gdzie był Bóg wtedy, gdy działy się takie zbrodnie?”. Księga Mądrości odpowiada na to pytanie niewzruszenie: dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka – uczynił go obrazem swej własnej wieczności (Mdr 2,23). Śmierć, o jakiej mówi mędrzec Starego Testamentu, nie jest śmiercią fizyczną. Śmierć w Biblii oznacza nie tyle biologiczne umieranie, ile odcięcie od Boga. Życie natomiast oznacza istnienie w obliczu Boga. Pan Jezus, mając na myśli takie rozumienie życia, mówi: Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie (J 11,25). Bóg stworzył nas na „obraz Jego własnej wieczności”. Nie da się tej wieczności uzyskać w zwykłym życiu ziemskim, które ze swojej istoty przemija. Życie, do jakiego nas Bóg stworzył, to życie inne, nieposiadające w sobie śmiercionośnego jadu, życie wieczne, a właściwie udział w Jego życiu. Kiedy się gromadzimy wokół ołtarza eucharystycznego, musimy sobie zdawać sprawę, że bierzemy udział w misterium tego wiecznego życia, misterium udziału w życiu Chrystusa Zmartwychwstałego. Chrystus Zmartwychwstały jest obecny wśród nas, On do nas przemawia i On się nam daje podczas komunii św. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że Chrystus nie pragnie naszego potępienia, wykazania nam naszych win, ale pragnie, abyśmy żyli w Nim. Ewangelia, czyli Dobra Nowina, właśnie na tym polega, że Chrystus, a w Nim sam Ojciec, pragnie naszego zbawienia i wszystko robi w tym celu, abyśmy żyli.
W roku 2019 zostałem poproszony o przygotowanie rekolekcji dla ludzi związanych z WCCM (The World Community for Christian Meditation) na temat „Chrześcijaństwo otwarte na kontemplację”. Zmusiło mnie to do bardziej systematycznej refleksji nad samą kontemplacją i tym, o co w niej chodzi. Po wygłoszeniu rekolekcji postanowiłem nieco rozszerzyć moje refleksje, gdyż temat wydaje się niesamowicie ważny. Mam nadzieję, że przydadzą się one także Czytelnikom. Zanim jednak zaczniemy omawiać temat, trzeba wpierw omówić pojęcie kontemplacji, aby stało się jasne, o jaką otwartość chodzi. Co oznacza słowo kontemplacja? W Leksykonie duchowości katolickiej czytamy: „Po łacinie contemplatio, od cum – z, jednocześnie, razem, wspólnie; templum – określone miejsce, skąd rozciągał się obszar widzenia, pole obserwacji; świątynia; contemplari – czynność uważnego rozpatrywania czegoś za pomocą zmysłów lub ducha. Odpowiada ono greckiemu theorein – widzieć, patrzeć, przyglądać się, dokonywać przeglądu. W sensie szerszym oznaczało ono: podejmować refleksję, medytować, filozofować, w sensie ścisłym: iść na spektakl, ceremonię religijną (theoria). Pierwotnie w łac. i gr. słowo „kontemplacja” nie było zastrzeżone do zakresu sakralnego, ale wyrażało wysiłek intelektualny człowieka podejmowany w celu zgłębienia jakichś aspektów rzeczywistości i zdobycia szerszego poznania oraz doświadczenia piękna”. Natomiast w Encyklopedii Katolickiej KUL czytamy: „Kontemplacja (łac. contemplari przyglądać się, oglądać), forma poznania i trwania wobec poznawanego przedmiotu; w filozofii i psychologii (k. naturalna) poznawanie prawdy naturalnej na drodze dyskursywnego rozumowania ujmującego syntetycznie przedmiot; w teologii duchowości (ascet.-mist.) prosty ogląd prawdy objawionej w świetle wiary i przy pomocy łaski Bożej, prowadzący przez miłość do głęboko osobowego doświadczenia Boga; często określana jako modlitwa kontemplacyjna, obejmująca: modlitwę liturg. Kościoła odkrywającego misterium Chrystusa w ciągu roku liturg. i liturgii godzin, modlitwę medytacyjną, i modlitwę mist.; w klasycznym podziale wyróżnia się k. nabytą, oraz k. wlaną”. Zwracam uwagę na to, że słowo kontemplacja odnosiło się wpierw do widzenia, patrzenia i stąd do poznania czegoś, czego wcześniej nie widzieliśmy i nie poznaliśmy. Pojawia się ona w nas jak swoisty błysk światła poznania, w którym widzimy coś lub pojawia się zrozumienie czegoś nowego. Stąd metaforą kontemplacji jest światło pozwalające widzieć i poznać. co oznacza „rozpatrywanie czegoś za pomocą zmysłów lub ducha”. Dopiero w drugim znaczeniu kontemplacji mówi się o „modlitwie kontemplacyjnej”, która oznacza wówczas wysiłek umysłowy i duchowy, by uzyskać głębsze poznanie. Osobiście nazwałbym ten rodzaj modlitwy modlitwą refleksyjną lub po prostu rozmyślaniem, a nie modlitwą kontemplacyjną. Słowo kontemplacja powinno być zastrzeżone do wglądu w prawdy Boże, które nas całkowicie przerastają i nie są do osiągnięcia dzięki naszemu wysiłkowi i co potem nazywa się „kontemplacją naturalną”. Z naszej strony musimy jedynie zapewnić określone warunki, aby Bóg zechciał nam te prawdy objawić przez swoją łaskę i wówczas można mówić o „prostym oglądzie prawdy objawionej w świetle wiary i przy pomocy łaski Bożej, prowadzącym przez miłość do głęboko osobowego doświadczenia Boga”. Kontemplacja nie jest rodzajem wiedzy „o czymś”, lecz swoistym doświadczeniem, jest wejściem w przestrzeń spotkania. Sam nasz wysiłek tego nie jest w stanie nam dać. W kontemplacji zasadniczą rolę odgrywa łaska i to nie jako wsparcie naszych naturalnych zdolności, ale jako czysty dar, w którym „widzimy” prawdy, a nawet raczej spotykamy się z Bogiem, który się nam objawia, przez co doświadczamy czegoś, co przerasta nasze naturalne zdolności poznawcze i wyobrażenia. W innym przypadku trudno mówić o prawdziwej kontemplacji i odróżnić ją od fałszywej. Zbyt silna rola czynnika naturalnego, ludzkiego może powodować uzurpację – mniemanie, że jest to kontemplacja, choć jest to jedynie nasza wizja wzmocniona przeżyciami.
Zanim przystąpimy do omawiania samego tekstu Prologu Reguły św. Benedykta, warto sobie uświadomić, że jego tekst jest oparty na starożytnej (prawdopodobnie pochodzącej z II wieku) nauce mistagogicznej, czyli nauce wygłaszanej dla nowo ochrzczonych wprowadzającej ich w tajemnice życia chrześcijańskiego. Już z tego faktu widać, że w życiu monastycznym nie chodzi o nic innego, tylko o bardzo konkretnie przeżywane życie chrześcijańskie. Jednocześnie uświadamiamy sobie, jak daleko odeszliśmy od chrześcijańskich tajemnic przeżywanych na co dzień. Słuchaj, synu, nauk mistrza i nakłoń [ku nim] ucho swego serca. Napomnienia łaskawego ojca przyjmuj chętnie i wypełniaj skutecznie, abyś przez trud posłuszeństwa powrócił do Tego, od którego odszedłeś przez gnuśność nieposłuszeństwa. „Słuchaj”, pierwsze słowo Reguły niesie w sobie ogromną treść. Przede wszystkim mówi ono o postawie, której istotą jest wsłuchanie się w mądrość pochodzącą od mistrza. Człowiek, stworzony przez Boga Jego słowem, jest w istocie odpowiedzią i dlatego może się prawdziwie realizować jedynie jako odpowiedź na Boże wezwanie. Słowa Pana Jezusa: beze Mnie nic nie możecie uczynić (J 15,5), odnoszą się w pierwszym rzędzie do Bożej inicjatywy, Bożej łaski, która nas zawsze uprzedza. Cokolwiek byśmy wymyślili, choćby wydawało się nam najszlachetniejsze, najdoskonalsze, i starali się potem to zrobić na własną rękę, bez Bożej inicjatywy, bez Bożego wezwania staje się bezowocne, puste i pozbawione życia. Dlatego pierwsze, najistotniejsze jest dla nas usłyszenie Bożego słowa do nas skierowanego. Wtedy dopiero staje się w ogóle możliwe, byśmy zrobili coś, co będzie nas budowało, zakorzeniało w prawdzie i życiu. Wezwanie św. Benedykta do słuchania należy odczytać w kontekście tego, co nam o słuchaniu mistrza mówi Ewangelia. Czytamy w niej: „Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście (...) Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus” (Mt 23,8.10).
Oddajemy w ręce drogich czytelników tomik homilii okolicznościowych o. Włodzimierza Zatorskiego OSB, doświadczonego kaznodziei i rekolekcjonisty. Autor za pomocą kazań opisuje jak bardzo sakramenty i liturgia są uobecnieniem Boga oraz Jego działania na ziemi. Przypomina w ten sposób teologiczne pojęcie łaski, bo to właśnie przez nią człowiek może mieć swój udział w nadprzyrodzonym życiu Trójcy. I tak realizuje się powołanie człowieka do wieczności. Całość przekazu można by wyrazić sentencją: „Miłość karmi się obecnością”, bo przez sakramenty Bóg, który jest miłością (por. J 4,8), pragnie być obecny w życiu ziemskim człowieka od jego narodzin po śmierć. Liturgiści powiedzieliby od chrztu do pogrzebu. Adresatami homilii są Adam i Ewa. To tylko pozornie fikcyjne imiona, gdyż pod nimi kryją się konkretni ludzie znani autorowi. Czytelnikom daje to szansę odnaleźć cząstkę siebie w nich, wstawić w miejsce ich imion własne. Nawiązanie do pierwszych rodziców z Księgi Rodzaju każe myśleć o początku, o źródle, o podstawach, a przede wszystkim o tym, co zgodne z zamiarami Stwórcy. Homilie ojca Włodzimierza to zbiór cennych porad życiowych i wyjaśnień niektórych prawd wiary. Mogą być przydatne do modlitewnych rozmyślań. Kaznodziejom pomogą przy układaniu dobrych homilii.
Dzisiaj mamy na świecie do czynienia z ogromnym kryzysem ojcostwa. Właściwie można powiedzieć, że żyjemy w świecie „bez ojca”. Jest to oczywiście uproszczenie, jednak w tym stwierdzeniu zawiera się dużo prawdy o tym, że w większości rodzin brak prawdziwego ojca, a właściwie trzeba by powiedzieć nieco inaczej: większość dzieci dzisiaj wychowuje się bez ojca we własnym domu. Jest to fakt nie tylko statystyczny, ale też prawda w wymiarze wychowawczo-psychologicznym. Niestety to owocuje powieleniem się sytuacji w następnym pokoleniu i to często z jeszcze większym brakiem czy niedoborem obecności ojca w życiu dziecka. Jednocześnie powszechny kryzys bywa czasami wykorzystywany jako usprawiedliwienie dla własnej odpowiedzialności: ponieważ jest kryzys, to miejcie mnie za usprawiedliwionego, że nie jestem dobrym ojcem, nie wypełniam swoich obowiązków, bo właściwie tak jest „wszędzie”. Jednak kryzys, dosyć powszechny brak ojca, nie zwalnia nas w żaden sposób z odpowiedzialności ojcowskiej wobec własnych dzieci. Każdy człowiek, każde dziecko ma prawo mieć ojca i kryzys u innych nie daje nam żadnego zwolnienia od tego obowiązku, nawet jeżeli ci inni to większość! Kryzys ojcostwa pobudza do pytania o sens bycia ojcem. Kim jest ojciec? To pytanie jest związane z drugim, podobnym pytaniem, a właściwie drugą stroną tego pytania: Czyimi jesteśmy dziećmi? Rola ojca w stosunku do dziecka jest nieco inna i nawet można powiedzieć jest trudniejsza, niż rola matki. Dziecko poczyna się w łonie matki, ona potem je nosi w swoim wnętrzu i rodzi. Następnie karmi piersią, obcuje w ten sposób z nim fizycznie przez najważniejszy okres jego życia. To wszystko co jest związane z poczęciem, urodzeniem i pierwszymi miesiącami opieki nad dzieckiem niezmiernie łączy matkę z dzieckiem więzami, które trudno przecenić. Związek matki z dzieckiem jest w ten sposób o wiele bardziej naturalny, wręcz fizyczny, natomiast więź ojca z dzieckiem jest o wiele bardziej złożona, w porównaniu z więzią z matką: bardziej zdystansowana. Ojciec jest swoistym stróżem czy opiekunem, jakim był św. Józef, który ma zapewnić matce i dziecku warunki do życia i wzrastania dziecka. Jest to konieczne dla tego, by matka mogła spełnić swoje zadanie macierzyńskie. Właściwie można powiedzieć, że kobieta, rodząc dziecko, przynosi je mężczyźnie. Dawniej ojciec w geście wzięcia dziecka w ręce przyjmował je za swoje. Ten gest nie był banalny z tej racji, że o ile macierzyństwo jest czymś oczywistym i bezpośrednio uchwytnym, o tyle ojcostwo jest czymś nie tak łatwo uchwytnym, bo pomiędzy współżyciem a urodzeniem się dziecka, mija bardzo długi czas. Z tej racji trzeba także odróżnić ojcostwo fizyczne od ojcostwa faktycznego, czyli faktu wychowywania dziecka. Do dzisiaj nie jest łatwym problemem rozstrzygnięcie tego, kto jest biologicznym ojcem. Nawet badania DNA nie dają często jednoznacznego rozstrzygnięcia. Bywa także tak, że ojciec fizyczny nie żyje lub jest nieobecny, a dzieci wychowuje ktoś zupełnie inny, kto staje się faktycznym ojcem. Jednak pomimo tego, że związek ojca z dzieckiem nie jest tak oczywisty i namacalny, jak w przypadku matki, to jednak wpływ ojca na kształtowanie dziecka od strony duchowej jest ogromny. Doświadczenie dziecka w relacji do ojca bardzo mocno rzutuje na późniejszą relację tego dziecka do Boga. Pan Jezus, ucząc nas modlitwy, powiedział: Kiedy się modlicie, mówcie: Ojcze. Nie jest to przypadkowe i obojętne. Nazywając Boga Ojcem, tym samym odnosimy się do naszego doświadczenia ojca, jakie znamy z życia. Kiedy dziecko ma ojca przypominającego kaprala w wojsku lub obojętnego na wszelkie prośby o kontakt, kiedy nie może z ojcem nawiązać bliskiej więzi, bo spotyka się z obojętnością lub po prostu ojca nie ma, to mówić na modlitwie: Ojcze!, kojarzy się z rzucaniem słów w pustkę. Sama modlitwa wydaje się swoistą ironią. Nie jest to dzisiaj banalny problem! Jak katecheta może spokojnie uczyć dzieci o Bogu, mówiąc im, że jest On Ojcem miłosiernym, kiedy ostatecznie dowiaduje się, że ok. 70% dzieci albo nie ma w ogóle ojca, albo ma przykre doświadczenie ojca, często nosi w sobie uraz, zranienie związane z relacją do ojca!
„[Przedstawiona publikacja to] trzeci tom złożony z szeregu moich artykułów, jakie powstawały w różnych okolicznościach i w odpowiedzi na rozmaite potrzeby. Podobnie jak poprzednie tomy: Droga człowieka oraz Droga duchowa nie stanowi ona jednolitego tekstu posiadającego określony temat i konsekwentny wywód. W tym zbiorze dzielę się swoimi przemyśleniami z ostatnich lat. Każdy rozdział jest odrębnym tekstem i nie ma pomiędzy poszczególnymi rozdziałami ścisłego powiązania. Stąd wynikają także liczne powtórzenia pewnych myśli, odesłań do tekstów biblijnych, cytatów z Reguły św. Benedykta czy innych publikacji. Powtarzają się także pewne myśli, jednak umieszczone w tekście o określonym temacie służą one do naświetlenia różnych problemów. Dlatego też nie usuwałem tych powtórzeń i odniesień. W ciągu myślenia stanowią one przesłanki i racje dla wyciągania właściwych wniosków w zależności od samego zagadnienia. Poszczególne artykuły starałem się ułożyć według podobieństwa tematów oraz ich powiązania. Oddając ten tom w ręce czytelników, mam nadzieję, że moje refleksje przyczynią się do wzbogacenia osobistych refleksji na przedstawione tematy”. – Włodzimierz Zatorski OSB
Bonito
O nas
Kontakt
Punkty odbioru
Dla dostawców
Polityka prywatności
Ustawienia plików cookie
Załóż konto
Sprzedaż hurtowa
Bonito na Allegro