Zgodnie z nowym regulaminem Bechtolsheim posuwał się na czele, z naprzeciwka wyjechał na siwym koniu dowodzący batalionem major Antonio Stoppino, prawdopodobnie starając się rozeznać w sytuacji. Włoska armata oddała jeden tylko wystrzał, ale podobno niecelny. Zanim kanonierzy zdążyli ponownie załadować lub zaprzodkować, to ułani siedli już im na karki. Zginął dowodzący artyleryjską sekcją podporucznik Giovanni Francesco Rionero, a Stoppino skrzyżował własny pałasz z szablą rotmistrza. Nie wiadomo, jak skończyłby się ów pojedynek, gdyby nie pchnięcie lancą, otrzymane przez Włocha z ręki szeregowego Stjepana Kazezevicia, ordynansa Bechtolsheima. Śmiertelnie ranny oficer runął na ziemię. Jaszcze znajdujące się za działem zawróciły, dezorganizując szeregi wspomnianej kompanii. W zasadzie w tym momencie rotmistrz winien już wydać przybocznemu trębaczowi polecenie grania sygnału do odwrotu, bo za pierwszą kompanią posuwały się następne. Z uwagi na nieobecność podczas całej porannej misji dwóch z pięciu etatowych oficerów szwadronu w praktyce brakowało jednak tzw. oficera prowadzącego, który wedle regulaminu miałby poprowadzić wąską drogą odwrót konnej kolumny, znajdując się w chwili rozpoczęcia szarży na samym końcu idącej do przodu kawalerii. Niewykluczone, że jeźdźców poniosły jednak wystraszone konie lub fantazja samego rotmistrza. Dezorganizacja pododdziału dalece przewyższającego liczebność dwóch plutonów jazdy i śmierć wysokiego rangą oficera nieprzyjacielskiego stanowiły maksimum tego, co można było osiągnąć. Pozostałe kompanie włoskie zeszły z drogi rozpędzonych Sławończyków, kosząc ich ogniem bocznym. Bechtolsheim zdołał jeszcze dojechać do skrzyżowania szlaków: Salionze–Sommacampagna i Valeggio sul Mincio–Castelnuovo del Garda. Tam kawalerzyści dostali się w krzyżowy ostrzał, mordujący praktycznie większość szarżujących... Marcin Suchacki (1979), historyk i pisarz, wychowanek II LO im. Jana Śniadeckiego w Kielcach, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. Niniejsza książka stanowi ósmą w jego dorobku. Na jej kartach Autor odsłania przed polskim czytelnikiem genezę, przebieg i następstwa tytułowej bitwy, podkreślając szereg paradoksów z nią związanych.
Rankiem 4 lutego 1864 roku feldmarszałek porucznik Ludwig von Gablenz, wódz naczelny ekspedycyjnego korpusu austriackiego, wizytował żołnierzy, którzy w dniu poprzednim w rejonie szlezwickiej miejscowości Ober-Selk stoczyli ostrą potyczkę z siłami duńskimi. W świcie rakuskiego generała podążał liczący sobie wówczas 32 lata kapitan Wilhelm von Gründorf, którego losy odzwierciedlały pokrętne dzieje habsburskiej monarchii. On sam w dobie Wiosny Ludów przeżył okres fascynacji rewolucyjnymi ideami, co zaowocowało nawet wstąpieniem przezeń w szeregi formowanego w Grazu Legionu Akademickiego, mającego bić się za zwycięstwo nowych prądów. Po upadku wiedeńskiej rewolucji młody Gründorf uniknął spodziewanych represji dzięki protekcji wuja, wysoko postawionego wojskowego w służbie Franciszka Józefa I. Z rewolucjonisty Wilhelm stał się oficerem Najjaśniejszego Pana, na polach Solferino zyskując tytuł szlachecki. Marcin Suchacki (1979), historyk i pisarz, wychowanek II LO im. Jana Śniadeckiego w Kielcach, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Od 2013 r. publikuje w naszym wydawnictwie, koncentrując się na wojnach o zjednoczenie Niemiec i Włoch. Niniejsza książka stanowi dwunastą w jego dorobku.
Wśród głuchego milczenia wcałej brygadzie słychać było szept modlitwy, wymawianej zpokorą inabożeństwem. Tu wąsaty sierżant, zawołany hulaka, mruczał półgłosem: »Kto się wopiekę poda Panu swemu«. Tam znów Węgier wzdychał ibijąc się wpiersi wołał: »Istenem, az istenem…, tj. Boże, oBoże, zmiłuj się nad duszą moją«. Ówdzie pan porucznik, przed chwilą jeszcze wcałym pułku za bezbożnika znany, szeptał dzwoniąc zębami: »Vater unser…«. Dalej pan kapitan półgłosem nucił pieśń nabożną: „Osancta Maria gratiae plena”. Ówdzie zaś wbojach posiwiały major odmawiał psalmy pokutne jak dziadek kościelny. Wszystko to razem wywoływało wrażenie ogromne, pełne grozy uroczystej, potęgującej się zkażdą chwilą, adosięgającej najwyższego szczytu wtedy, gdy kapelani pułkowi wkomży istule, zkrzyżem wręku, stanąwszy na boku kolumn, udzielali zgromadzonemu ido boju idącemu wojsku generalną absolucję. Wtedy wszyscy bez różnicy wyznania iprzekonań, izajmowanego stopnia, odkrywszy głowy, ze skruchą iprzejęciem korzyli się przed Majestatem Boga. […] Wrzawa straszliwa napełniała powietrze. Nawoływania, słowa komendy, grzmiące tony trąbek sygnałowych, nareszcie bębnów bijących do ataku, świst kul karabinowych, burczenie ponad głowami przelatujących granatów, złowieszczy chrzęst kartaczy, rżenie koni, jęki rannych isłowa przekleństwa lub modlitwy wrozlicznych językach: francuskim, włoskim, arabskim, niemieckim, węgierskim ipolskim, wszystko to – krzyżując się wpowietrzu – tworzyło chaos straszliwy, pełen grozy... Powyższy passus, zaczerpnięty ze wspomnień porucznika Władysława Kornela Zielińskiego, Polaka wsłużbie rakuskiej, wprowadza czytelnika watmosferę towarzyszącą stoczonej 4 czerwca 1859 roku pod Magentą, na dalekim przedpolu Mediolanu, bitwie wojsk francuskich isardyńskich zaustriacką II Armią. Przedmiot walki stanowiło panowanie nad najbogatszą prowincją imperium Habsburgów, czyli ustanowionym w1815 roku tzw. Królestwem Lombardzko-Weneckim. Marcin Suchacki (1979), historyk i pisarz, wychowanek II LO im. Jana Śniadeckiego w Kielcach, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Od 2013 r. publikuje w naszym Wydawnictwie, koncentrując się na wojnach o zjednoczenie Niemiec i Włoch. Niniejsza książka stanowi jedenastą w jego dorobku. Opowiada ona o losach Polaków walczących w tytułowej bitwie pod austriackimi i francuskimi znakami bojowymi.
3 listopada 1867 roku na północny-wschód od Rzymu, pod Mentaną, spotkały się ze sobą wojska wyznawców Chrystusa, dowodzone przez generała Hermanna Kanzlera, na co dzień głównodowodzącego armią papieską, i zastępy piewców „religii Świętego Karabinu”, którym przewodził generał Giuseppe Garibaldi, zaprzysięgły wróg katolicyzmu i królewskiej władzy Piusa IX nad Państwem Kościelnym. Bitwa tam stoczona stanowiła tragiczny finał gry pozorów, prowadzonej przez władcę i radę ministrów Włoch z rządami i opinią publiczną innych państw Europy. Przybrani w czerwone, rewolucyjne koszule żołnierze garybaldyjscy przekroczyli granice pontyfikalnej monarchii, aby pod przykrywką antypapieskiej rebelii – realizowanej w imię republikańskich haseł – przyłączyć Lacjum, ostatni bastion doczesnego władztwa rzymskich biskupów, do jednoczącej się pod berłem Wiktora Emanuela II nowej, równie monarchicznej Italii... Marcin Suchacki (1979), historyk i pisarz, wychowanek II LO im. Jana Śniadeckiego w Kielcach, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Od 2013 r. publikuje w naszym Wydawnictwie, koncentrując się na wojnach o zjednoczenie Niemiec i Włoch. Niniejsza książka stanowi dziesiątą w jego dorobku. Opowiada ona o tytułowej bitwie, ukazanej zarówno w kontekście zmian politycznych w Europie lat 60. XIX wieku, jak też duchowego kryzysu świata zachodniego w początkach obecnego stulecia.
Boje oprzeprawy przedwcześnie odkryły przed Rosecransem kierunek natarcia konfederatów, zaś opór jego własnej konnicy dał mu czas na ściągnięcie wzagrożone rejony odpowiednich posiłków. Na północ od Lee iGordon’s Mills pchnięty został cały korpus Crittendena, wślad za którym maszerowały wojska George’aH. Thomasa iAleksandra McDowella McCooka. Brak kawaleryjskich pikiet konfederackich na kluczowych drogach nie pozwolił wychwycić kluczowego pochodu korpusu Thomasa, dzięki któremu front jankeski został przedłużony, aobejście zflanki oddziałów Crittendena zostało zniweczone jeszcze przed rozpoczęciem głównych działań. Miast skutecznego oskrzydlenia pozycji federalnych iuderzenia na odsłonięte północne zgrupowanie Armii Cumberlandu, „plan Bragga zamieniał się wchaotyczny bój spotkaniowy wgęstym lesie, gdzie dowodzenie ikoordynacja działań napotykały na olbrzymie trudności”. Czołowa konfederacka brygada piechoty 19 września nieoczekiwanie napotkała całą dywizję od Thomasa, aprzecież wedle dotychczasowych raportów nikt zwrogów wjej pasie działań miał nie występować…
Główne siły niemieckie, prące w kierunku Łopuszna, nadeszły od południa, czyli ze zdobytego 18 grudnia Małogoszcza, i południowego wschodu, tj. z opanowanego tego samego dnia Krasocina. Dotychczasowe powodzenia dodawały Germanom pewności siebie. W bojach krasocińskich jeden tylko 6 regiment piechoty landwery wziął w niewolę blisko 1000 Moskali, a pośród nich dowódcę 186 asłanduskiego pułku piechoty. Na dzień 30 grudnia 1914 roku zaplanowano decydujące natarcie na pozycje rosyjskiej 47 dywizji piechoty, ciągnące się wokół Łopuszna i wzdłuż szosy łączącej tę osadę z Małogoszczem. 18 brygada piechoty landwery otrzymała zadanie zwinięcia carskiej obrony wzdłuż wspomnianej drogi, lecz jej natarcie wyprowadzone z miejscowości Gnieździska utknęło w okolicach wsi Michala Góra, gdzie idący w przedzie 46 regiment infanterii landwery, złożony głównie z Wielkopolan, postradał w sumie 370 żołnierzy na czele z rannym podpułkownikiem Langenthalem. Lepiej powiodło się zrazu siłom uderzającym na Łopuszno z kierunku Krasocina... Marcin Suchacki – ur. w 1979 r. historyk i pisarz, wychowanek II LO im. Jana Śniadeckiego w Kielcach, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od siedmiu lat publikuje w Naszym Wydawnictwie, tym razem przekazując w ręce czytelnika zbiór poprawionych i uzupełnionych trzech artykułów, które w latach ubiegłych ukazały się na łamach periodyku „De Re Militari”. Zbiór ten został wzbogacony o nigdzie dotąd niepublikowany tekst poświęcony bojom o jego rodzinne Łopuszno w dobie I wojny światowej.
Idąc przebojem poprzez zastępy hohenzollernowskich żołnierzy, rakuscy strzelcy w ramach pociechy zdobyli jedną z chorągwi 2 pułku grenadierów gwardii, jak na ironię noszącego imię cesarza Franciszka Józefa I. Polak ze Śląska Cieszyńskiego, szeregowy Franciszek Kobiela, powalił nieprzyjacielskiego sztandarowego, z rąk którego podjął ów znak bojowy. W chwilę potem sam upadł trafiony w kolano, lecz wtedy dobiegł doń inny z Polaków, strzelec Perlega. Ten odpiął z drzewca płachtę pruskiej chorągwi, zabierając ją ze sobą i ujmując pod ramię rannego towarzysza. Na polu walki pozostała tylko część złamanego podczas walki wręcz masztu chorągiewnego, którą niczym relikwię hohenzollernowscy gwardziści nazajutrz po bitwie demonstrowali księciu Fryderykowi Wilhelmowi jako świadectwo zażartości boju stoczonego pod Rubínovicami... Spis treści: Wstęp I Od Ober-Selk do Königgrätz 1864-1866: zmienne koleje losu 30 galicyjskiego pułku piechoty II Szarża Bechtolsheima: kontrowersyjny epizod z bitwy pod Custozą w roku 1866 III Trutnov 1866: utracone zwycięstwo IV W imię Quetzalcóatla: austriaccy ochotnicy w Meksyku (1865–1867) Załączniki Bibliografia Spis map ischematów Marcin Suchacki – ur. w 1979 r. historyk i pisarz, wychowanek II LO im. Jana Śniadeckiego w Kielcach, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od Ober-Selk do Meksyku 1864-1867: z wojennych dziejów Austrii stanowi jego szóstą książkę opublikowaną w naszym Wydawnictwie. Na jej kartach autor maluje dramatyczne losy galicyjskich weteranów szlezwickiej kampanii, kontrowersyjną szarżę Bechtolsheima, meandry trutnovskiej batalii oraz dzieje austriackiego korpusu ochotniczego w Meksyku.
Im dalej od Ganfardine, tym więcej armatnich pocisków włoskich mknęło ponad głowami chłopców Rodakowskiego, świadcząc o italskiej odpowiedzi na ostrzał z baterii Kindermanna. Żołnierze pochowali fajki, ktoś próbował żartować: „Ładne ptaszki tu fruwają!” Pułkownik spojrzał po ludziach, uśmiechnął się. Jechali na zabiedzonych chabetach, ale pierwszy przestrach minął. Uniósł wysoko konfederatkę z bogatym pękiem piór o mlecznej barwie. W uszach podporucznika Adolfa Kornbergera zadźwięczały słowa dowódcy: „Za mną dzieci! A gdy stracicie z oczu sztandar, szukajcie białego pióropusza!” Pułk przyspieszył. Po chwili sygnaliści dali znak rozpoczęcia ataku. Konie przeszły w galop. Otwarte szeroko oczy, zaciśnięte usta, mocny zacisk na drzewcu lancy i szabla zwisająca na temblaku u nasady dłoni – taki był obraz pędzących jeźdźców. Przed ułanami uciekała czereda włoskich szwoleżerów, na boki czmychali wysunięci naprzód italscy saperzy... Marcin Suchacki ur. w 1979 roku historyk i pisarz, wychowanek II LO im. Jana Śniadeckiego w Kielcach, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. Magenta – Custoza – Mentana 1859–1867 stanowi jego piątą książkę opublikowaną w naszym Wydawnictwie. Na jej kartach Autor rozwija wątki zarysowane w artykułach zamieszczonych przezeń na łamach periodyku „De Re Militari”, jak też w książce Od Magenty do Meksyku 1859–1867: z wojennych dziejów Austrii, sięgając po niewykorzystane wcześniej źródła i opracowania.
Wsparci ogniem artyleryjskim żołnierze 25 batalionu strzelców wdarli się do Wenzelsberga, zajmując otoczony solidnym murem cmentarz ewangelicki i pobliskie sady owocowe. Z naprzeciwka nadchodzili już jednak Westfalczycy z 37 regimentu fizylierów i Wielkopolanie z Pięćdziesiątki Ósemki, wsparci przez półtora kompanii własnych jegrów, w zielonych uniformach trudnych do dostrzeżenie pośród okolicznych zarośli. Co ważniejsze jednak, obok jegrów przybyły także dwie baterie dział pod majorem Meisznerem. 12 armat pruskich w krótkim czasie stłamsiło ogień Austriaków, mogących wystawić tylko połowę tych luf co przeciwnik. Wśród wybuchających jaszczy rakuska bateria musiała wycofać się paręset metrów w tył. Pojawienie się granatowych mundurów na lizjerach lasów skłoniło wodza austriackiej awangardy, generała majora Moritza Hertwecka von Hauenberstein, do pchnięcia w ich stronę dwóch batalionów Czterdziestki Jedynki, lecz te zawróciły w popłochu, gonione przez zwycięzców. Osłonę zapewnił uciekającym III baon z 56 regimentu, z flanki kontratakujący pewnych swego Prusaków – zanim Niemcy zmienili front, najśmielsi Galicjanie już im siedzieli na karkach...
Notka o książce: „Od Magenty do Meksyku 1859–1867” to książka poświęcona wybranym wątkom z wojennych dziejów Austrii. Traktuje ona o czasach wielkich przemian, wiodących do powstania w Europie Środkowej nowej struktury politycznej w postaci Austro–Węgier. Wyłoniła się ona z odmętu krwawych wojen: ze spowitych ciałami poległych winnic Magenty, wzgórz Solferino i Custozy, pól Czeskiej Skalicy, lasów rosnących na przedpolu kenigreckiej twierdzy. Książka ta stanowi wędrówkę śladami owych miejsc, przywoływanymi takimi, jakimi były one przed półtora wiekiem, ale także takimi, jakimi są one obecnie. Podczas owej wędrówki czytelnikowi towarzyszyć będą bohaterowie tamtej epoki. To oni opowiedzą prawdziwą historię tamtych bitew, nierzadko skrywaną w oficjalnych opracowaniach – pisanych na zamówienie rządów i dowództw armii. Z samym Autorem czytający przekroczą mury mauzoleów na Monte Belvedere i w San Martino, gdzie pod jednym dachem złożono kości żołnierzy walczących po przeciwnych stronach. Razem z nim udadzą się ulicami miast dawnej Austrii, wraz z nim na cmentarzu w Grazu zatrzymają się nad pozbawionym płyty nagrobnej miejscem spoczynku jednej z legend wojska rakuskiego. Z bohaterami kolejnych opowieści w karnawałowym szale będą tłukli szklanki w przydrożnych karczmach i tańczyli na balu u „pięknej cesarzowej w przepysznym stroju”. Przemkną paryskimi zaułkami wśród huku bomb, ciskanych rękoma włoskich zamachowców. Z batalionem Galicjan znajdą się w okrążeniu wśród italskich winorośli, gdzie „ludzie padali jak kłosy”. W pewną czerwcową noc będą pili do upadłego pośrodku wesołego obozowiska, by w kilka godzin potem gnać konno w ogniu piechurów księcia Humberta. Ze Stanisławem Wodzickim popłyną do dalekiego Meksyku, aby pośród tamtejszych gór i wyżyn walczyć o pokój dla kraju umęczonego wieloletnią bratobójczą wojną. Notka o autorze: Marcin Suchacki (1979), historyk z wykształcenia i pisarz z zamiłowania. Wnuk żołnierza polskiego spod Monte Cassino, od dzieciństwa zasłuchany w opowieści starszych członków swojej rodziny. Z lektury powieści Juliusza Verne’a zaczerpnął inspirację do poznawania dziejów lat 50. i 60. XIX wieku. W okresie studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim zetknął się z tradycjami dawnej armii austriackiej. W ostatnich latach podjął starania o odtworzenie przebiegu i upamiętnienie szarży galicyjskich ułanów w bitwie pod Custozą, nie zgadzając się z jej interpretacją, zaproponowaną przez prof. Michała Baczkowskiego, swojego niegdysiejszego Mistrza. Studiuje źródła i gromadzi niezbędne opracowania bez grantów ze strony instytucji polskich i zagranicznych. Jako pisarz i historyk na nikim się nie wzoruje, jako człowiek pozostaje pod wrażeniem postaci gen. Tomása Mejíi, jednego z paladynów austriackiego Quetzalcóatla.
Bonito
O nas
Kontakt
Punkty odbioru
Dla dostawców
Polityka prywatności
Ustawienia plików cookie
Załóż konto
Sprzedaż hurtowa
Bonito na Allegro