Zbiór sześćdziesięciu wierszy Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego na sześćdziesiąte urodziny poety. Autor wyboru Jakub Skurtys wyszedł od pytania: „Jaki jest mój Dycki?”, a w odpowiedzi ułożył tom ukazujący poetę jako darczyńcę wiedzionego zasadą do ut des, ale też jako drapichrusta i szmuglera, który niekiedy przychodzi do nas bez niczego, niczym „gołodupiec na wesele”, z dziurą w sercu zamiast podarunku. W tomie – ułożonym przez krytyka nie w kontrze do poprzednich wyborów, lecz w przyjacielskiej relacji z nimi – znalazły się wiersze o różnych formach fraternizowania się, o uwodzeniu i wywodzeniu w pole, o wodzeniu na pokuszenie i pokucie, o dawcach i biorcach, a przede wszystkim o utracie i umiejętności godzenia się na brak. „Dobre słowo” urasta więc w poezji Dyckiego do miana etycznego zobowiązania – staje się ekwiwalentem symbolicznej wymiany, domaga się od czytelników zaufania i wrażliwości.
Najnowszy tom Dyckiego to rozpisany na pięćdziesiąt jeden ogniw-wierszy poemat o poecie próbującym rozprawić się z bolesną rodzinną historią, która jednocześnie jest częścią tego, co najboleśniejsze w polskiej historii XX wieku w ogóle. Jak czytamy na skrzydełku książki, rodzina poety należała do ukraińskiego podziemia, także do UPA, za co spotkały ją deportacje w ramach akcji „Wisła” – i właśnie o owych krewnych, „banderówkach” i „rezunach”, pisze Dycki. Mamy więc tom, który łatwo wpisać w bieżący kontekst polityczny i łączyć z tematem Wołynia, ale też poezja Dyckiego nie jest żadną tablicą pamiątkową ani rozliczeniową uchwałą, bowiem to nie możliwości i zadania pamięci interesują poetę, ale możliwości języka; to nie sama konkretna historia jest tu tematem, ale – jak wspomniałem na początku – poeta piszący o historii, zdanie sprawy z tego, jak poezja próbuje z historią się mierzyć. A próba ta jest surowa i pisana bez wspomagaczy: nie licząc Norwida (patronującego poecie już w poprzedniej książce) oraz Wernyhory (to z kolei patron historii polsko-ukraińskiej) zupełnie znika w tej książce historycznoliteracki sztafaż, rozpoznawalne literackie rekwizyty, intertekstualne barokowe dekoracje.
Gdyby ktoś pytał o twórcę, który w ostatnim ćwierćwieczu pisał o poezji najbardziej gorliwie i dociekliwie, wielu czytelników odpowiedziałoby: to Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki. Nikt nie sprawdzał jej granic – na samym sobie, po kres, śmieszność i obłęd – równie dotkliwie jak „Dyciu”. Nikt nie demaskował zbrukania poetów równie brutalnie i nikt z podobną delikatnością nie odsłaniał czystości samej poezji. W wybranych przez autora 25 wierszach dochodzi też do innych obnażeń: język dociera do ciemności matczynej schizofrenii, do rozszczepienia zaznaczającego historię narodów (ukraińskiego i polskiego) oraz konkretnych rodzin, do szczeliny, gdzie nic nie można ukryć i pozostaje tylko bezradność. To właśnie tam – jak pokazuje przejmujący zbiór Dyckiego – „kończą się możliwości/ i zaczyna opowieść”.
Ciało „dyciowego” wiersza znowu straceńczo tańczy przed czytelnikami. Tańczy ciało prywatne – bolące, chore, słabe, rozedrgane między pragnieniami a ograniczeniami. Ciało, które wybija – stopami, synkopami, perseweracjami – poetycki rytm nawet wtedy (lub zwłaszcza wtedy), gdy nie domaga głowa, a „antyświryna” zaciemnia wyrazistość. Na pograniczu rozumu i szaleństwa tańczy też poetyckie ciało publiczne: uwikłane w społeczeństwo i historię, targane sprzecznościami, schizofrenicznie rozrywane na scenie pamięci między polskością a ukraińskością. I znowu schodzące się, godzące, scalone – w niepowtarzalnym idiomie poezji Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
W Dziejach rodzin polskich tragizm łączy się z groteską, a liryzm z trywialnością, tworząc niespotykaną, poruszającą jakość estetyczną. Muzyczna, wielogłosowa struktura tego złożonego z pięćdziesięciu wierszy tomu krystalizuje się wokół powracającego motywu umierającej matki. Zdobywca Nagrody Literackiej "Gdynia" 2006 w kategorii "poezja".
Nowa książka Dyckiego to przelana na papier anatomia pamięci – z jej ciemnymi i jasnymi zakamarkami. W Kochance Norwida dostrzegamy, w jaki sposób dorastanie w cieniu chorej psychicznie matki wykształciło w autorze szczególną emocjonalną wrażliwość. Dycki stał się poetą w chwili, kiedy matka opowiedziała mu, wówczas małemu chłopcu, że ma romans. Z Norwidem. Prywatność Dyckiego owiana jest tajemnicą, niemniej w kolejnych tomach ujawnia on nie tylko intymne szczegóły swego życia, ale także autentyczne historie, w których mierzy się z własną, skomplikowaną tożsamością.
W tomie "Imię i znamię" Dycki porusza się w kręgu swoich obsesyjnych problemów, w tej samej – wydawałoby się – poetyckiej rzeczywistości. Jednak to tylko pozór. Bowiem autor, ujawniając rodzinną tragedię, spogląda na swoją przeszłość z perspektywy dotychczas przemilczanej. Natomiast jeszcze bardziej niż dotąd otwiera się na wszystkich wyklętych, wykluczonych i tych z nieoczywistymi życiorysami, co nadaje książce wymiar uniwersalny.
„Najbardziej oryginalny z poetów swojego pokolenia – tak pisano o Tkaczyszynie-Dyckim. W jego poezji pojawiają się stałe motywy: historia i genealogia rodziny Dyckich oraz innych rodzin z okolic Przemyśla, gdzie się wychował, śmierć i choroby najbliższych, przede wszystkim matki. Tkaczyszyn-Dycki łączy archaizmy niczym z Biblii Wujka z językiem całkiem potocznym, tworząc wyjątkowe piosenki o śmierci. Ich melodyjność ujawnia się, gdy czyta je sam autor. Frazy z jego wierszy takie jak: „Jesień już Panie a ja nie mam domu” weszły do języka mówionego. Rzeczywiście, poezja Dyckiego jest swoista i rozpoznawalna, ale nowe wiersze mogą być zaskoczeniem.”Justyna Sobolewska „Dla Dyckiego słowa zdają się być bardziej gestami niż określonymi sensami. Stąd swego rodzaju aktorski wymiar jego wierszy. Poeta używa języka tak, jakby coś pokazywał. Słowa wcale nie są przejrzyste – może właśnie to jest ich zaletą? Kłopot z Dyckim wynika często z naszych kłopotów z dosłownością, którą rezerwujemy dla wypowiedzi innego rodzaju. Tymczasem słowo jest u tego poety sprowadzone często do statusu rzeczy – to kolejna zależność wyróżniająca jego tomy poetyckie. I kiedy Dycki prosi o słowa („daj mi słowa” z wiersza I), to prosi też o możliwość uczestnictwa w świecie. Bo można być uzależnionym od świata i wciąż nie czuć się jego częścią.”Jacek Gutorow
Bonito
O nas
Kontakt
Punkty odbioru
Dla dostawców
Polityka prywatności
Ustawienia plików cookie
Załóż konto
Sprzedaż hurtowa
Bonito na Allegro