Sięgając po najnowszą książkę Andrzeja Turczyńskiego, powinniśmy być gotowi do wyruszenia w podróż. Ekscytującą peregrynację w głąb czasów i kultur, do miejsca, gdzie Wschód i Zachód, Rosja i Europa, wzajemnie się przyglądają, `dziwiąc się sobie`. Meandryczny szlak, jaki wytycza autor, prowadzi nas jednak w jeszcze jednym kierunku - do wnętrza bibliotecznego labiryntu. To właśnie ów tekstowy gąszcz, wypełniony przez echa dzieł kanonicznych, i tych zapoznanych, dzieł pisarzy i filozofów, teologów i mistyków, stanowi właściwy matecznik, monumentalne Muzeum Kultury, którego autor stara się nie opuszczać.
Najpierw odczuwa delikatne muśnięcie ulotnego wrażenia, które momentalnie przeistacza się w pewność, że ma w głowie cały świat ze wszystkimi jego fenomenami, ich atrybutami i aspektami, świat w którym przebywa jako jedyny mieszkaniec. Aby móc wyruszyć z tego osobnego od wszystkiego miejsca, potrzebuje niewiele, wystarczy łódź utworzona z gęstego cienia gawroniego skrzydła, padającego na kartkę papieru, na tę niespełnioną do końca równinę, tonącą w zawoju mgły i przeczucie jakiegoś, gdzieś istniejącego, życzliwego mu brzegu rzeki ze stopą wody pod nadwerężonym kilem, a jej płytki i płaski nurt sam poniesie go śpiącego w ciemnej łodzi ku wydmom zapomnienia, ku trzcinom znieruchomiałym w szklistym blasku lodowatego zimna wschodzącej Gwiazdy Porannej. I wtedy okazuje się, że w swoim świecie nie jest osamotniony, że obok ujawnia swoją obecność zwykle niewidzialny nocą jego rodzony cień. I już czuje się raźniej, choć też odczucie to podszywa niepokój omal niezauważalny, być może podobny temu, jaki mógł odczuwać Abel, widząc nadchodzącego ku sobie brata Kaina. Jednocześnie zdaje sobie sprawę, nawet wie, że jego towarzysz to figura czasu postrzeganego w jego linearności, lecz i kolistości, ale także tego znieruchomiałego w nieustannie teraźniejszej chwili, która poddana fragmentacji staje się zalążnią życia, tworzywem historii, korzeniem narracji. Rozumie, że ów niepokój sięga czegoś bardziej pierwotnego niż ten, doświadczany przez Abla, gdy spoczął na nim cień brata, i jest to Adamowe okamgnienne przeżycie obecności siebie samego jako repliki, choć nie w pełni z nim tożsamej, może nie wadliwej, ale różnej w drobnych, nieistotnych szczegółach. Jeśli nawet ów cień ma naturę żeńską, to współtworzy zgodność podobną bardziej do rymu męskiego niż żeńskiego, i myśl ta zadowala go, pozwalając skoncentrować się na samej podróży Rzeką Atramentową(fragment opowiadania Dziewica o Żelaznych Zębach).
Osią Kuglarni jest motyw theatrum mundi. I przekonanie, że u narodzin widowiska leżała zawsze wiara w możliwą harmonię świata, zaślubiny tego, co w swojej banalności dostępne każdemu, z tym, co święte, wspólnotowe. Ale też spektakl, który ma być odegrany w Boże Narodzenie i stanowić centralne wydarzenie opowieści Turczyńskiego, to Pastorałka. Miejscem zaś, w którym ów magiczny akt artystycznej kosmogonii ma się dokonać, jest symboliczne miasteczko En. Tu, gdzie „pamiętać to chodzić wspak”, realne zagrożenie stwarzają nie tylko przedświąteczne skupienie na bigosach i ciastach, ale i infantylizm Księcia Elektora, aktywność Wolnych Młodzianków, a także istot rodem z Bieslandii. Poruszając się na granicy eseju i powieści, autor tworzy barwny fresk obyczajów, mód i nawyków, zadziwia erudycją, subtelnym humorem i bogactwem języka różnych stylów. Obok figur historycznych (Goethego, Moliera, Mozarta, Musorgskiego, Bułhakowa, Wrubla) przewiną się postacie z ich dzieł, jak choćby Woland czy pewna Gocha – z dzieła Goethego, Bułhakowa czy też z wyobraźni starego garderobianego bądź księgarza erudyty wysnuta. Obok najprawdziwszej, czasem groźnej, prawdy o współczesności króluje więc wyzwalające ożywcze zmyślenie. „W Kuglarni asymetria pomiędzy „starym” a „nowym” światem jest ostro zarysowana. Stary świat, świat kultury wyższej, jakkolwiek tego nie nazwiemy, pozostaje wciąż uniwersum o niewystygłym potencjale, tyle że korzystają zeń nie wszyscy. Turczyński w swych erudycyjnych i zdumiewających językową wytrawnością obrazach kultury uniwersalnej okazuje się nie po raz pierwszy nieugiętym defensorem continuum. W ponowoczesności wszak, która byt swój zawdzięcza formacjom wcześniejszym, pisarz ma do spełnienia ważną misję. Choć nie mówi o tym expressis verbis, wydaje się opowiadać za aktywnością artystów operujących także innymi środkami wyrazu aniżeli słowa w upowszechnianiu treści determinujących antropocentryczny kształt kultury i jej humanistyczną teleologię”. Wiesław Setlak
„To nad strumieniem pochylone drzewo, ta wierzba, co się zanosi szlochem nad upływającym czasem, jest Nocą – w niej ukryte rzeczy, sprawy i czyny oczom i sercu nieznane; łza gwiazdą płynie w bezkresie ostatniej godziny; bramy otwarte, usta Nocy milczą o zbrodniach Dnia, kości umarłych w ucieczce: o czym szepcą trawom, gdy w sukniach pleśni dukat zmurszałego życia wciąż wart tyle co tynf w swoim najmocniejszym blasku i nadal się toczy przez rozprute serca, podcięte gardła, puste oczodoły; o świecie ran niezabliźnionych straszny w swej znikomości pośród wirujących galaktyk w ślepym oku Losu”. fragment Źródeł
Gdyby powiedzieć, że „Ceremoniały” są książką o umieraniu, byłaby to prawda cząstkowa. Bo są one jednocześnie pochwałą wszelkich form życia, hymnem na cześć élan vital. Białooka Turczyńskiego jawi się jako artystka – niezwykle pomysłowa; brutalność skutecznie przysłania poezją, a konieczność przedstawia niczym wybór atrakcyjnej tanecznej figury. Fascynuje i wabi. Nieistnienie staje się w ten sposób formą istnienia – poszerzają się granice świata, rozciągają czas i przestrzeń, a ludzkie materialne figurki z pewnego miasta En bez trudu znajdują sobie sąsiadów wśród istot stworzonych przez wyobraźnię, uwięzionych w ramach obrazów czy między kartami ksiąg. Droga do kamienia mądrości – niegdyś zawłaszczana przez magów – może stać się udziałem nawet spracowanej starej kobyły. W świecie Turczyńskiego – tak bardzo zanurzonym w przeszłości i sztuce – czuć się powinien jak u siebie każdy współczesny czujący ekolog. Od autora: Czuję się pisarzem niezależnym tym szczególnym rodzajem niezależności, która pozwala być – nie ulegając bezpośrednim wpływom – wiernym trzem różnym literackim tradycjom: literatury rosyjskiej, francuskiej i polskiej. Wciąż bliskie jest mi też dzieło Dantego i Szekspira, niewykluczone, że pod wpływem Eliota, który gdzieś zauważył, iż „Dante i Szekspir podzielili między siebie świat: trzeciego nie ma”, choć dostrzegam, że jednak jest świat trzeci, którym włada Goethe. Wypływając z takich źródeł, moje pisarstwo nie może się ograniczać do rejestracji powierzchni, płaszczyzny zewnętrznej życia, którą każdy widzi. Nie mam nic wspólnego z pozytywistycznym lustrem, bo chyba nie jest dobrze, jeśli pisarz kontempluje swoje dzieło, a jeśli już, to najlepiej, aby wybrał sobie technikę taoistyczną: być jak lustro, czyli odbijać obrazy świata, ale ich nie zatrzymywać. Andrzej Turczyński, ur. w 1938 r. w Lublinie – poeta, prozaik, eseista i tłumacz. Laureat licznych nagród m.in. Fundacji Kultury za „Rzeki popiołu” (1994), im. Księcia Konstantego Ostrogskiego (1997), im. Świętego Brata Alberta (1999), Nagrody Specjalnej Ministra Kultury (2005, 2010). Jego powieść „Znużenie” została nominowana do Nagrody Literackiej NIKE (2001) oraz do Paszportu Polityki , a „Koncert muzyki dawnej” (2012) znalazł się w finale Nagrody Literackiej GDYNIA. Wydał ponad 50 książek, m.in. „Źdźbło morza” (1971), „Wypłuczysko” (1977), „Fiasko” (1986), „Chłopiec na czerwonym koniu” (1991), „Rzeki popiołu” (1995), „Mistrz Niewidzialnej Strony” (1996, 2011), „Tryptyk ruski” (1998), „Znużenie” (2000), „Mgnienia" (2000), „Święto ikony” (2002), „Latopis. Powieść doroczna” (2007), „Ten szalony pan Puszkin. Słowo o udręce” (2008), „Uzurpacje. Eseje paraboliczne” (2009), „Zgorszenie” (2011), „Mały ikonostas Bogarodzicy” (2012), „Miniatura z gazelą” (2012), „Homo pictor, homo viator” (2013). Mieszka w Koszalinie.
Brzemię jest zapisem podróży duchowej ?do? i ?przez? dziwne miasteczko En, miejsce, w którym faktyczny zastój i skostnienie równoznaczne są z ciągłą rewolucją i niekończącym się cyklem końców świata. En w swoim odizolowaniu od otoczenia, wciąż ulega gwałtownym przemianom w sferze czasu i przestrzeni, stając się tym samym furtką do innych światów-zaświatów. Jednak tego typu fatalne perpetuum mobile musi nieuchronnie się degradować. W tak złożonej rzeczywistości swoje życia-wyroki odbywają ludzie zdeformowani, zagubieni gdzieś między typowymi rozmowami przy bimbrze a wyrafinowanymi dysputami teologicznymi. Rzeczywistość jest dla nich konglomeratem wspomnień, wizji, snów i przede wszystkim wrażeń dostarczanych przez rozchwiane zmysły. Taka konstrukcja jawi się jako przerażająca i fascynująca literacka Kunstkammer. Sytuacją idealną byłoby czytanie takich książek w skupieniu równym temu, które towarzyszy pisarzom podczas pracy. Tylko w ten sposób czytelnik będzie w stanie rozeznać się w materii tekstu skonstruowanego gęsto z wielu zawiłości i aluzji. Z tej perspektywy fantastyczna historia przedstawiona w Brzemieniu staje się również metaforą lekcji czytania lub w ogóle obcowania z tekstem-książką. W tej sytuacji obecna jest zawsze pewna dwuznaczność, której istnienie powinno być oczywiste dla wszystkich świadomie sięgających po Literaturę. Biorąc więc do ręki Brzemię należy o tym pamiętać, by nie stać się we własnym miasteczku En trybikiem mającym czelność myśleć, że żyje. Wtedy już nie sposób będzie dostrzec całej misterności i cudowności tej Literatury. Paweł Orzeł
Bonito
O nas
Kontakt
Punkty odbioru
Dla dostawców
Polityka prywatności
Ustawienia plików cookie
Załóż konto
Sprzedaż hurtowa
Bonito na Allegro