Sacramentum dedicationis. Obrzęd poświęcenia kościoła i jego znaczenie w dziedzinie religijnej, obyczajowej i kulturalnej na podstawie źródeł polskich z XII wieku
Obecna praca dotyczy dziejów liturgii – a szerzej: religijności w średniowiecznej Polsce. W zasadzie tytuł starannie dobrany oraz podtytuł miał adekwatnie odpowiedzieć tematowi, wymaga jednak dodatkowych objaśnień i komentarzy. Ujęcie go ułatwi przykład z dziedziny sztuki. Zauważono, że w wielkich stylach jakiejś epoki uczestniczy zarówno architektura, jak i rzeczy zupełnie drobne. Odręczne pismo potrafi nadążać za rozwojem sztuki tak dalece, że ma udział w jej ewolucji. Toteż inaczej wygląda pismo dojrzałego gotyku, niż gotyku płomienistego. W analogiczny sposób przyczynek już należy do większej całości, włącza się w nią, a także jej służy. Przedmiotem badań historyka jest człowiek lub proces dokonujących się zmian w czasie i przestrzeni. Religia tu wchodzi w rachubę jako jeden ze składników fenomenu ludzkiego i – co za tym idzie – procesu historycznego. Średniowiecze świadczy o tym w sposób najbardziej wyrazisty. Pewne okoliczności zaakcentowały wówczas ten rys, usuwając w cień jakże laickie przejawy życia. Znajomość pisma, a zatem możność tworzenia podstawowych źródeł historycznych stała się w dużej mierze monopolem duchowieństwa. Wywarło to wpływ niezatarty i nadal kształtuje wyobrażenia o religijności całej epoki. Religijność średniowiecza nie jest bynajmniej pojęciem jednoznacznym. Ona także ewoluowała w ciągu tysiącletniej epoki, zanim zgłoszono sprzeciwy pod hasłem devotio moderna. Znamienna antyteza kieruje uwagę w stronę religijności zakwestionowanej, typowej dla doby wcześniejszej. Temat ten polskiego mediewistę obowiązuje bezwzględnie, a przecież nie znalazł dotąd należytego zainteresowania i oświetlenia. Narzuca się więc, ale domaga zarazem oględności w postępowaniu. Trzeba mianowicie ogólniejsze ujęcia oprzeć na szeregu monografii szczegółowych. Obecna praca dotyczy drobnego – zda się – szczegółu, jednakże temat celowo wybrany służy szerszym założeniom. Odnajduje swój sens tylko wówczas, gdy ustawi się ją we właściwej perspektywie. Nie tracąc z oka wielkich zadań historii, uwaga zrazu zatrzymuje się na pewnym momencie – być może – charakterystycznym dla średniowiecza i na regionie znanym zbyt ogólnikowo. Łacińskie chrześcijaństwo, któremu było pisane zakorzenić się w tym terenie, rozpoczynało bardzo konkretnie: budowało kościół i poświęcało go. Ten moment inauguracji kultu w danej miejscowości staje się przedmiotem niniejszego opracowania. Z natury rzeczy należy to do dziejów lokalnych liturgii, która – jak wiadomo – obejmuje „całość kultu kościelnego”. Tym lepiej, ona bowiem spełniała rolę kształtującą względem pobożności średniowiecza.
Zwiedzający Tyniec o. Karol ostatecznie dał początek odnowie benedyktynów. On to staje się przedmiotem zainteresowania – bohaterem książki. Skąd pochodził, gdzie, kto go wychowywał, co go sprowadziło do Polski, kiedy i jak długo tu przebywał, czego dokonał, kiedy i dlaczego wyjechał On, Odnowiciel opactwa? Płyną potoki pytań, ponieważ dotyczą człowieka -rzeki. Pamiętamy jego charakterystyczną twarz obcokrajowca – budowę jego głowy – czaszkę! Pamiętamy jego smukłą sylwetkę na miejscu przeora w kościele, jego głos w rozmowach albo w śpiewie prefacji mszalnej. Umiał oczyma pochwalić albo zganić. Energicznym krokiem, otoczony swoją gromadką, wychodził na zewnątrz opactwa, pozdrawiał napotkanych mieszkańców Tyńca, którzy darzyli go podziwem i przyjaźnią. Spowiadał i głosił kazania swą wątpliwą polszczyzną. W klasztorze uczył nas śpiewu, historii mniszej, a jako pierwszy przeor wchodził w szczegóły wykonywanych przez nas obowiązków. Ojca Karola van Oosta nazwaliśmy już odnowicielem opactwa tynieckiego, bo jemu przypisujemy tę zasługę. Znano go także poza Tyńcem. Gdy w 1928 r. przyjechał po raz pierwszy do Polski, zatrzymał się w Lubiniu Wielkopolskim, o ile było to zatrzymanie. Przeciwnie, jeździł więcej aniżeli ktokolwiek, oglądał miejsca na przyszłą fundację już to na Polesiu, już to w Małopolsce. Łowił powołania męskie i żeńskie, które wywoził do Belgii. Kapelanował u zakonnic i pisywał artykuły na tematy liturgiczne. Był urodzonym wychowawcą – ulubieńcem wychowanków. Umiał znaleźć się w salonach arystokracji czy w pałacach arcybiskupich albo w seminariach duchownych. Ojciec Karol opuścił Polskę w końcu roku 1951 i wrócił do Belgii, gdzie zmarł w r. 1986, ale żyje w ludzkiej pamięci. Będzie to jedno z wielu źródeł informacji, które skrupulatnie zbieramy. Za przykładem Ojca świętego zastosowaliśmy podobieństwo rzeki do dziejów Tyńca. Przyszło także porównanie – pełne podziwu – działalności człowieka do rzeki. Czy przesadzimy, stawiając dalszy krok, określając rzeką jego pamiętniki. To brzmi szumnie, gdyż o. Karol uchylał się w Polsce, jako Belg, od życia publicznego. Trudno mówić o jego talencie literackim. Obcy, polski język, opanowany w dorosłych latach, utrudniał mu kaznodziejstwo, za to trzeba go było słyszeć przemawiającego po francusku! To samo spostrzeżenie przenosimy na pisarstwo. Łaski nie znalazł u „Tygodnika Powszechnego”, chociaż przyjaźnił się z Jerzym Turowiczem. Nie zasłynął także jako literat w swej Ojczyźnie! Paweł Sczaniecki OSB
Bonito
O nas
Kontakt
Punkty odbioru
Dla dostawców
Polityka prywatności
Ustawienia plików cookie
Załóż konto
Sprzedaż hurtowa
Bonito na Allegro