Pilch jako bokser wagi ciężkiej „Autor pragnie poinformować Czytelników, iż podczas przygotowywania tekstów nieobce mu były tak podstawowe chwyty, jak: tendencyjny dobór materiału, preparowanie fragmentów, wyrywanie cytatów z macierzystego kontekstu, ogólnie zła wola oraz szereg innych, pomniejszych ekscesów krytycznoliterackich.“ Pilch złośliwy i uszczypliwy, czujny komentator absurdów rzeczywistości, tropiciel potknięć nieudolnych kolegów po piórze – sieje popłoch i bezlitośnie kąsa, ale jak zawsze robi to w znakomitym stylu. W felietonach zebranych w tym zbiorze czytelnik może znaleźć nieomal wszystko: zielone zęby przewodniczącego Mao, drwiny z grafomańskich powieści komunistycznych aparatczyków, ale też spory o piosenkę Kasi Nosowskiej, bokserskie potyczki Andrzeja Gołoty. Przy czym Pilchowe felietony – choć powstały jakiś czas temu – nie straciły nic na swej aktualności. Polityka, sport, pisarze, kobiety, rzeczywistość, literatura, ojczyzna – Pilch nie oszczędza nikogo ani niczego. Wali prosto w oczy kolegów literatów (wymienianych z nazwiska), polityków (takoż), ale też członków własnej rodziny – jak się okazuje, choć byli oni z pozoru po luterańsku porządni, to tak naprawdę żaden z nich ani razu uważnie nie przeczytał Biblii. Autor „Wielu demonów“ podszczypuje autorytety, bez litości boksuje słabszych twórców, wyśmiewa rodzime bolączki, szuka dziur w rzeczywistości – poszukując przy tym rzeczy ważnych i trwałych. Pilch w sensie ścisłym.
Jerzy Pilch (1952–2020) w swojej autobiografii – uzupełnionej archiwalnymi zdjęciami z Wisły i z rodzinnego albumu – zmienia czas utracony w czas odzyskany dzięki ocalającemu darowi opowiadania, bo „to, czego nie pamiętamy albo czego nie umiemy opisać – nie istnieje”. „Autobiografia w sensie ścisłym, a nawet umownym to taka opowieść o sobie, którą sam pisarz uznał za kanoniczną, a więc jedyną, jaka (jego zdaniem) nadaje się do przekazania innym. Pisząc ją, Jerzy Pilch dokonał ostentacyjnej redukcji zdarzeń należących do powierzchniowej warstwy własnego życia. Uczynił tak, by tym mocniej wyeksponować drugą, głęboką warstwę tegoż życia, stanowiącą klucz do jego tożsamości i sposobu widzenia świata. Umieścił w niej mityczną przestrzeń dzieciństwa spędzonego w Wiśle i wyjazd do Krakowa, lokujący go w istnieniu realnym, historycznym”. – Marian Stala „Wydaje się to mało prawdopodobne, ale sceptyczny byłem od dziecka. Skąd się to wzięło, nie miałem zielonego pojęcia. Nic nie było takie, jak powinno. Żadna ziemia obiecana, żadna kraina mlekiem i miodem płynąca. Nie szukałem drogi, bo wiedziałem: nie ma takiej drogi. Nie ma drogi prowadzącej do wyśnionych krajów, bo nie ma takich krajów”. – Jerzy Pilch
Ironiczny dystans i szczere wyznania, literatura i futbol, Wisła i Warszawa, sprawy bieżące i ostateczne Maj 2017. We Francji wybory prezydenckie wygrywa Emmanuel Macron, a co ważniejsze następnego dnia Cracovia ma zmierzyć się z Arką Gdynia (co zresztą zakończy się dwubramkowym tryumfem krakowskiej drużyny). A Pilch? Początek wyjątkowo zimnej wiosny zastaje go w rodzinnej Wiśle. Szybko okazuje się, że rozmowy z matką znacznie lepiej prowadzi się przez telefon niż face to face, trochę z powodu postępującej matczynej głuchoty, trochę ze względu na psy, które w domu czują się wyjątkowo swobodnie. Pilch przechadza się zatem po okolicy ze srebrną obrączką na palcu, która uchodzi uwagi jego matki... a może raczej, której matka nie chce zauważyć... Tak zaczyna się Trzeci dziennik Pilcha – obejmujący czas od maja 2017 do lipca 2018 – który zmienia reguły gry. O ile poprzednie tomy składały się z tekstów na bieżąco publikowanych, o tyle najnowszy od początku do końca powstawał w ukryciu. Wreszcie ta starannie skomponowana i w skrytości szlifowana literacka bomba wybucha – czym nas zaskoczy?
Zuza albo czas oddalenia to zapis szaleńczej miłości sześćdziesięciolatka do dwudziestokilkuletniej blond piękności, odnaleziony przez Jerzego Pilcha w narciarskim bucie, na schodach jednej z warszawskich kamienic. Stary satyr i młodziutka nimfa – uparcie eksponujące ten motyw starożytne ludy wiedziały, co czynią – powiada Jerzy Pilch i zasiada do spisania summy erotycznej, brawurowego traktatu miłosnego, w którym splatają się powieść i esej. Za Zuzą, zwaną w pewnych kręgach Zmysłową Żanetą, bohater podąża w ciemne zaułki Warszawy, krainę męskiego pożądania. Jednak zatracenie w ramionach księżniczki solarium i silikonu nie oznacza wcale zatracenia poczucia humoru i ironii, z jaką bohater spogląda na swoje swawole świadom swej groteskowości i zarazem powagi. Pogoń za Zuzą budzi wspomnienie miłosnych początków: pierwszych młodzieńczych uniesień, pierwszej żony, pierwszej kochanki. Przeczucie końca miesza się z grzeszną, nieustraszoną miłością do prostytutki o niebieskich oczach i blond włosach, której wierność jest wiernością wyższego rzędu, duchową, bo nie cielesną przecież. Zuza albo czas oddalenia przełamuje granicę fikcji i życia relacją z placu boju, na którym miłość wydaje się już być dosłownie – na śmierć i życie. Ściśnięta między chwilą uniesienia a ostatnią kropką.
„Wszyscy lubimy i umiemy snuć narracje, ale jak pan opowiada to jest prawdziwe święto opowieści!” – mówi prezes Tlołka do organisty Somnambulmeistra. Najnowsza powieść Jerzego Pilcha jest właśnie takim prawdziwym świętem opowieści – mądrej i rozbuchanej, snutej arcybogatym językiem, pełnej zaskakujących zdarzeń i smakowitych detali, pogrążonej w magicznej atmosferze, panoramicznej niczym Sto lat samotności, zaludnionej tyleż swojskimi, co dziwacznymi, osobliwie zabawnymi postaci, jakich pozazdrościłby Fellini z Amarcordu, a zarazem mówiącej o sprawach ważnych, najważniejszych, ostatecznych. Pilch przenosi nas w tuż postalinowskie czasy lat pięćdziesiątych, do Sigły, położonej – jakże by inaczej – na ukochanym przez autora luterskim Śląsku Cieszyńskim. Do miasteczka – ku powszechnemu zdumieniu – zjeżdża Jula Mrakówna ze swym katolickim narzeczonym. Kto ją przenocuje? Bo przecież nie wstrząśnięty ojciec, pastor Mrak! Co stało się z jej siostrą Olą, w tajemniczy sposób zaginioną? Żeby ją chociaż porwali esbecy, ale towarzysz Goniec zaprzecza! Czy miejsce jej pobytu wskaże Fryc Moitschek, który nawet jak nie był stuprocentowym cudotwórcą – miał dar? Kim jest mężczyzna w czarnym owerolu, który wszedł do willi świętej pamięci doktora Nieobadanego i nie wyszedł? Dawkując czytelnikom sekrety i – po części sensacyjną – intrygę, Pilch zagląda zarówno do domów jak i do głów swych bohaterów, bywa tyleż czuły i delikatny, co pikantny i bezlitosny, dowodząc, że człowiek sam sobie zagraża, a jak człowiek sam sobie zagraża – nie ma gorzej... Z charakterystycznym „pilchowym" humorem snuje zwykłe-niezwykłe historie mieszkańców Sigły, a zewsząd słychać, ten co zawsze, głęboki i majestatyczny oddech kosmosu nad dachem. Ów „oddech" – pytania o sens życia, śmierci, wiary, Boga, miłości, cierpienia, o sens wielu demonów, które nasze historie opowiadają - unosi się nad całą powieścią, pełną niezapomnianych sytuacji, wysnuwanych często z pozornie nieznaczącego zdarzenia. Chichoczemy czytając jak pan Naczelnik usiłuje pocałować w rękę histerycznie niechętną temu starkę Zuzannę, jak ucztują i kłócą się nad trumną pana Wzmożka, której nie sposób wynieść z domu, jak grają na grzebieniach i butelkach: Tango zatrata. Tango bakelit i tango szkło. Niepostrzeżenie, raz po raz, ten chichot zmienia się w charkot, śmiech więdnie nam w gardłach, także przy zaskakującym, niesamowitym zakończeniu powieści. Nie ma już tamtego świata. I naszego też kiedyś nie będzie. Nas nie będzie. Nie chcemy tego wiedzieć, choć każdy musi się wreszcie z tym zmierzyć. I Pilch swoją ważną, całkiem niewesołą książką-księgą w przejmujący sposób nam w tym pomaga. I jest tak, że wreszcie rozumiesz starych pisarzy, którzy pisali o niepojętej rozpaczy zostawienia wszystkiego. Pożegnaj sosnę na piaszczystym wzgórzu, pożegnaj smagłe ciało, pożegnaj hokej, pożegnaj sztruksową marynarkę – teraz rozumiesz; tysiąc razy lepiej było, jak się nie rozumiało. Żyjesz? Tak jest! Umieranie zaczęło się na dobre.
„Historie takie zdarzają się rzadko – raz, dwa, góra trzy razy za życia, ale zdarzają się każdemu. Tak, każdemu! Każdemu? Każdemu! No, chyba że ktoś zupełną jest klęską, katastrofą i zapaścią. Ale i wtedy się zdarzają”. - Jerzy Pilch Słownik samotności? Opowieść o miłosnym olśnieniu? Czy może wyznania arcymistrza rozpadu na temat dążenia do wielkiej miłości? Przewrotna, dramatyczna i poruszająca historia. Główny bohater, niedoszły historyk sztuki, który całe życie spędził na obsesyjnym szukaniu miłości, poznaje młodziutką i olśniewającą Pralinę Pralinowicz – żywą kopię młodej kobiety z obrazu Albrechta Dürera, studentkę psychologii, kobietę ze wszech miar niepokojącą i tajemniczą, obdarzoną również „atletycznym” talentem literackim. Niestety, szybko okazuje się, że burzliwy i ekstatyczny związek dwojga kochanków nie ma najmniejszej szansy na przetrwanie. Dlaczego? Czy dwójka bohaterów rzeczywiście pragnie miłości, czy raczej marzy o gwałtownym i efektownym rozstaniu? Kto tu kogo uwodzi, kto kogo zostawia, kto nad kim ma władzę? Czy Pralina rzeczywiście była miłością życia? I czy w ogóle była? „Portret młodej wenecjanki jest bodaj najdoskonalszym pomieszaniem tego, co Pilch od lat uprawia: prozy beletrystycznej, dziennika, eseju, felietonu. Jest jednocześnie kpiarski i smutny, przerażony i euforyczny, zachwycony i gorzki, czuły i zrozpaczony”. - Tadeusz Nyczek
Dowcipna opowieść o kłopotach wynikających z pogoni za przyjemnościami. Paweł Kohoutek, niezmordowany poszukiwacz erotycznych przygód, każdą kobietę mami opowieściami o wielkich wspólnych planach na przyszłość. W tym właśnie tkwi sekret jego powodzenia u niewiast. Jednak reputacja donżuana zostaje pewnego dnia wystawiona na ciężką próbę, bowiem do rodzinnego domu Kohoutka, w którym mieszka z żoną i dzieckiem, niespodziewanie przyjeżdża jego „aktualna kobieta”. Pisząc o tej książce krytycy porównują Pilcha do Hrabala oraz Kundery. I słusznie. Kohoutek i jego miłosne perypetie ożywią i rozbawią czytelników znużonych współczesną literaturą piękną.
W związku ze zbliżającą się rocznicą śmierci pisarza Wydawnictwo Polityka przedstawia wybór felietonów Jerzego Pilcha, które napisał dla tygodnika „Polityka” w latach 2002–2006. Nie jest to wybór przypadkowy, lecz książka zaplanowana i ułożona przez samego autora. Zgodnie z jego pomysłem przypominane teksty zostały podzielone na dwie grupy: o literaturze i o piłce nożnej. W obu tych dziedzinach Jerzy Pilch się wyróżniał, tyle że w literaturze jako oryginalny twórca, a w piłce nożnej jako niezmordowany kibic i komentator. Pilch felietonista w niepowtarzalny sposób łączy światy kultury „wysokiej” i rozrywki mas, zachowując zawsze błyskotliwość, trzeźwość spojrzenia, polemiczną finezję i bezkompromisowość. To wybitny zawodnik na tym boisku – sprawdzał się zarówno w ataku, jak i obronie. Jego teksty sprzed lat wciąż potrafią ożywiać umysł i wyobraźnię czytelnika. Zatem, jak głosi tytuł zbioru zaproponowany przez redakcję, Pretensja o tytuł jest jedyną, jaką mieć tu można.
Jeden z najwybitniejszych i najpoczytniejszych współczesnych pisarzy polskich ujawnia wreszcie pełny zapis swojego dziennika, który prowadził przez ostatnie lata (w dużych fragmentach publikował go w „Przekroju“). Znany z brawurowo poprowadzonych powieści, zachwycający jako autor dramatów i scenariuszy, powszechnie czytany jako felietonista, tym razem pokazuje się nam jako memuarysta w sensie ścisłym. To nie zapiski z błahej codzienności, nie spis chorób i dolegliwości (choć znajdziemy zapis z poczekalni do neurologa), nie zestawienia wyróżnień i odznaczeń. Nie ma tu męczących i wydumanych autoanaliz i nieustającego narzekania na świat i bliźnich, co często można spotkać w ostatnio publikowanych dziennikach znanych pisarzy. „Dziennik“ Pilcha czyta się jak jego powieści. To narracja, w której znajdziemy Adama Małysza i lekturę Biblii, „Avatara“ i Joyce‘a, matkę i ojca, Kraków i Warszawę, katolików i ewangelików, w końcu, rzecz jasna, piłkę nożną. Znajdziemy tu też szczere sprostowania narastających latami wokół autora nieporozumień: “Całymi latami marzyłem o byciu literackim urzędnikiem, a przyrosła mi cyganeryjna gęba lekkoducha, bankietowicza i Bóg wie kogo”. Są w “Dzienniku” takie rozbrajające wyznania jak to: “Ja wiem, że prawdziwy kibic stoi przy swoim klubie bez względu na wszystko. Dochodzę jednak do wniosku, że upór stania przy Cracovii jest uporem debila. Za stary jestem na być może szlachetne, ale psychiatryczne wytrwałości”. Jak zwykle u Pilcha – świeże, zadziorne i odważne spojrzenie na świat, ironia, dystans ale i gorące, bezkompromisowe zaangażowanie, kwestie dnia dzisiejszego i kwestie ostateczne. I jak zwykle u Pilcha – zniewalająca przyjemność czytania.
Najnowsza proza Pilcha przypomina, że życie składa się ze złudzenia wieczności i z przerażającej utraty tego złudzenia. Żółte światło łączy wątki ściśle autobiograficzne z zupełnie fantastycznymi. Pilch eksploruje, eksploatuje i przetwarza własny życiorys i dotychczasową twórczość, kreując z nich literaturę najwyższej próby. To proza zgubna i uzależniająca. Krystalicznie czysta i szlachetnie zmącona.
Bonito
O nas
Kontakt
Punkty odbioru
Dla dostawców
Polityka prywatności
Załóż konto
Sprzedaż hurtowa
Bonito na Allegro
„Dobre chwile” – recenzje