Amatorzy mocnych wrażeń znajdą tu dla siebie obfitość łakomych kąsków. Ale zasadniczo nie jest to książka ku lubieżnej uciesze czy satysfakcji pornografów. Chodzi o coś poważniejszego, jeśli uznać za to odwieczną, i wciąż eksploatowaną jako topos, walkę dobra ze złem. Oryginalność Sade’a polega na tym, że wybitnie miesza szyki. Z reguły w enuncjacjach, odpowiednio w kulturze znobilitowanych, staje się po stronie dobra. Sade również tak czyni, oddając głos cnotliwej Justynie. Ale wprowadza też na scenę tabuny negatywnych protagonistów, seksualnych aberrantów i persekutorów cnoty, których prezentuje afirmatywnie, otoczonych nie tylko nimbem powodzenia, ale wraz prestiżu i świetności. Ich wigor entuzjazmuje, a argumentacja zakłóca psychiczną homeostazę opartą na aprobacie konwenansów, gdyż nie zawsze wydaje się tylko rezonerstwem nie do przyjęcia. Do rąk polskiego czytelnika trafia wreszcie arcydzieło światowej literatury (La Nouvelle Justine z 1797 roku, spuszczona ze smyczy wszelkiej oględności trzecia wersja przygód emblematycznej bohaterki Sade’a), niegdyś inkryminowane i funkcjonujące tylko w podziemnym obiegu, w 1956 roku zwolnione we Francji z cenzury, a pod koniec XX wieku oficjalnie uświęcone edycją w renomowanej kolekcji „Pléiade” u Gallimarda. Rzecz do czytania z użyciem jednej ręki i rewelacyjna powieść gotycka, nie tylko kunsztownie mnożąca, ale i efektownie eskalująca przekroczenia. Niewykluczone, że Sade jest moralistą, patrzącym na ludzkie sprawy bardziej globalnie niż zalecają to rozmaite, zredukowane do partykularnych interesów i ciasne światopoglądowo ideologie. Ale warto też u tego zamkniętego w stereotypie autora dostrzec niepodejrzewane zrazu walory, jakimi operuje po mistrzowsku – humor i liryzm. Ambiwalencję i blask tego dzieła ujawnia może oksymoron, którym określić by się dało jego gatunkową specyfikę – dolorystyczna komedia. A uwzględniając znak firmowy Sade’a – wyobraźnię – adekwatna wydaje się jeszcze i taka kwalifikacja: roller coaster ekscesu i transgresji. „Jeżeli czytałeś Justynę, to bez wątpienia wierzysz, że najbardziej zdeprawowane serce, najbardziej zdegradowany umysł, najbardziej dziwacznie nieprzyzwoita wyobraźnia nie mogą wymyślić niczego, co tak oburzałoby rozsądek, skromność i humanizm. Otóż pomyliłbyś się, albowiem to arcydzieło wszelkiego zepsucia właśnie zostało przekroczone, a raczej autor prześcignął samego siebie, aktualizując La Nouvelle Justine, rzecz jeszcze obrzydliwszą od pierwszej”. Oto oddajemy do rąk czytelników pierwszy tom Nowej Justyny Donatiena Alphonse’a François’a de Sade’a, znanego wszystkim jako markiz de Sade, pisarza, który w ostatnich latach nie miał w Polsce szczęścia do tłumaczy i wydawców, mimo że jego starsze teksty, dobrze znane polskim czytelnikom, są nadal wznawiane – ma więc może szczęście do pasjonatów i wyznawców. Prawdziwie Sadyczne teksty, czyli 120 dni Sodomy czy Filozofia w buduarze od dawna wielbione jako istne perły – zarówno literatury jak i ekscesu – są już przetłumaczone i zapełniają półki miłośników pisarza. Po długim namyśle, po wielu rozmowach z tłumaczem i znawcą D.-A.-F. Sade’a, Krzysztofem Matuszewskim, postanowiliśmy przedstawić Państwu to właśnie dzieło, ukazujące pisarza w jego najwyższej formie. Sade nie napisał niczego, co jakkolwiek dałoby się porównać z tymi stronicami. Nasza alternatywa względem trzonu dzieł wielkiego Francuza to kilka dzieł wciąż nie znanych polskim czytelniczkom i czytelnikom, które stanowią zarazem absolutne dopełnienie sadystycznej, analnej eksplozji, która nie zna jutra… Mamy nadzieję, że niniejszy tom stanie się zaczątkiem pierwszego przekładu na język polski nie tylko La Nouvelle Justine (700 stron w edycji Pléiade), ale i innych pism markiza, w tym Histoire de Juliette (1100 stron w edycji Pléiade). Dlaczego wybraliśmy akurat te dwa literackie, gargantuiczne, sadyczne olbrzymy? Otóż nietłumaczone dotąd na polski utwory Sade’a są bardzo obszerne. Ponadto pisał on dużo dzieł nielibertyńskich, a nam właśnie Sade-libertyn chodził od początku po głowie, i to on jest nam dziś potrzebny – jako granat rzucony w polską kulturę, a jeśli nie granat to petarda, albo choćby kapiszon… Propozycja rzucona niczym rękawica przez redakcję w stronę tłumacza odniosła oczekiwany skutek. Trzeba mu było dać zastrzyk adrenaliny, żeby już, już, szukał, żeby znalazł! Niechby się poczuł jak prorok boskiego Markiza, jak Jan Chrzciciel, jak Mahomet, jak Engels! Niechby i wreszcie porzucił depresję, albowiem to jest właśnie ten moment! Ta oto myśl nie dawała nam spokoju, niby jakaś konieczność dziejowa szukająca ujścia. […] Tak czy inaczej jesteśmy pewni, że to właśnie Ostrogi powinny dołożyć coś od siebie do libertyńskiej biblioteczki i wydawać dziś le sieur Sade’a, może nawet dwa albo trzy nieznane dotąd po polsku tytuły, jest bowiem boski Marquis pisarzem przekraczającym wszelkie możliwe granice doświadczenia, pisarzem transgresywnym, a do tego w swym dążeniu do określonego, formalnego i pisarskiego wyrazu, kojarzonego z pojęciem „sadyzmu”, ze wszech miar – absolutnie doskonałym! Poczekajcie więc – drogie Czytelniczki i drodzy Czytelnicy – jeszcze chwilę na dalsze ekscesy. Albowiem jak pisał inspektor Marais w swoim raporcie z 1764 roku: „Wkrótce usłyszymy więcej o okropnościach hrabiego de Sade”. Ze Wstępu Kajetana Marii Jaksendera
Sade’a nie czyta się po to, by się z nim (nie)zgadzać. Nie czyta się go także — chyba że w ramach przywileju dorastania — dla zwykłej podniety. Jego barokowy w przepychu teatr perwersji jest zbyt nadmiarowy i abstrakcyjny, by chodziło w nim o zwykłe pobudzenie zmysłów. Sade’a czyta się po to, by wejrzeć w myśl, która nie boi się dążyć do ostatecznych konsekwencji, nawet jeśli te mają się nam wydać nieludzkie. Tylko w obliczu takiego kresu sensowne stają się pytania o wartości, o sens życia, ale także o to, jak silnie warunkuje nas nasza kultura i nasza natura. Poszukiwania Sade’a nie są przy tym jedynie filozoficzną spekulacją, ale noszą piętno tej wrażliwości, która dla nas wiąże się z antropologią kulturową. Czyż Rodin, bohater tego tomu, nie przypomina właśnie antropologa, gdy stwierdza zależność cnoty od szerokości geograficznej (od klimatu po panujące zwyczaje) oraz od indywidualnych preferencji, konkludując, że niepodobna, by to, co „nie ma dowiedzionej użyteczności, co wciąż się zmienia”, było dobrem po prostu? Warto się zastanowić – a będzie to refleksja nad kulturowym statusem racjonalności – co sprawia, że ulegając w wielu miejscach perswazji Rodina, w końcu nie możemy jednak przystać na jego system. Marcin Bogusławski
Przedsięwzięciu Sade’a-myśliciela przyświeca motto: „Filozofia powinna powiedzieć wszystko”. O ile na miejsce opuszczone przez Boga filozofia skwapliwie wprowadzała inne wielkie idee, to szał negacji każe Markizowi podważać i niszczyć wszystko to, co dla przeciętnej jednostki reprezentuje głębszy sens i wartość. Surowo rozprawiwszy się z brednią religii, Sade obsesyjnie szuka kolejnych czynników ograniczających ludzką suwerenność. Natrafia tak na problem natury, która wyposażając libertyna w perwersyjne skłonności, czyni go ich zakładnikiem. Libertyn tłumi więc swoje pożądanie, nie rezygnuje jednak z transgresji i zbrodni. Dokonuje ich już jednak w strasznym stanie apatii, czyli czysto rozumowego, beznamiętnego zarządzania własną pasją. Nieubłagany ruch kontestacji każe mu wreszcie rzucić na szalę wartość własnego życia. Kosmicznie samotny, wyzbyty wszelkich naturalnych odruchów, libertyn dopiero wówczas osiąga synonimiczny z samozatratą stan suwerenności. Sade dowiódł, że rozum nie tylko jest „kurwą” (Luter), ale też że, konsekwentny w krytyce, kieruje się on przeciwko myślącemu ja, prowadząc je poza granice człowieczeństwa, ku potworności, ku autodestrukcji. Wszystko to dzieje się w sferze filozoficznego eksperymentu. Ale jest też Sade-pisarz, Sade, który igra z francuską frazą, błyska konceptem, śmieje się i puszcza do czytelnika oko. Jest Sade, który niestrudzenie wymyśla kolejne seksualne perwersje i aranżacje, osiągając nieraz kapitalny efekt humorystyczny. Jest Sade, który lawiruje między grandilokwencją a rubasznością w próżnym wysiłku zmistyfikowania frajdy, jaką czerpie z pisania. Literatura, jak mawiał Derrida, daje możliwość „powiedzenia wszystkiego w dowolny sposób”. Bez otwarcia kultury na ewentualność największego możliwego skandalu i niestosowności nie może być mowy o demokracji. A to ona właśnie umożliwia nam czytanie rozkosznych przygód Nowej Justyny.
Bonito
O nas
Kontakt
Punkty odbioru
Dla dostawców
Polityka prywatności
Załóż konto
Sprzedaż hurtowa
„Dobre chwile” – recenzje
Nowości z ostatniego tygodnia
Bestsellery
Zapowiedzi
Promocje
Wyprzedaż
Koszty dostawy
Regulamin zakupów
Regulamin kart podarunkowych
Rabat