Najnowsza, doskonała powieść jednej z najważniejszych pisarek ostatnich lat, nagrodzonej Pulitzerem autorki powieści Olive Kitteridge, przeniesionej na ekran w serialu HBO.
Powieść zachwycająco prosta i powściągliwa... Rzeczy, o których trochę wiedzieliśmy, ale nie potrafiliśmy ich wyrazić, zostały nam wreszcie wytłumaczone. Czujemy ulgę, czujemy się zrozumiani. Myślimy sobie wtedy: „To właśnie to. Tak wygląda życie”.
– National Public Radio
Elizabeth Strout dowiodła po raz kolejny, że jest mistrzynią w tworzeniu niezapomnianych postaci. Jej opowieści otwierają się przed czytelnikiem w sposób, który wydaje mu się znajomy i może się z nimi utożsamiać, ale wtedy Strout uderza i można jedynie zachwycić się jej talentem.
–The Post and Courier
Lucy Barton, dojrzałą kobietę, pisarkę wychowującą dwójkę dzieci, podczas przedłużającego się pobytu w szpitalu odwiedza niewidziana od lat matka. Niewinne rozmowy o ludziach z przeszłości otwierają furtkę do bolesnych wspomnień: biedy, wykluczenia i rodzinnych tajemnic. W oszczędnej narracji Strout buduje kruchą nić porozumienia pomiędzy kobietami, dla których ta niespodziewana pięciodniowa wizyta staje się najintymniejszym momentem ich relacji. Strout misternie konstruuje, wydawać by się mogło, uporządkowany świat, który na naszych oczach się rozpada. Nie znajdujemy w tym jednak dramatu, lecz cichą akceptację i zrozumienie dla ludzkich słabości.
Autor | Elizabeth Strout |
Wydawnictwo | Wielka Litera |
Rok wydania | 2016 |
Oprawa | twarda |
Liczba stron | 224 |
Format | 13.5x20.5 cm |
Numer ISBN | 978-83-8032-101-4 |
Kod paskowy (EAN) | 9788380321014 |
Waga | 340 g |
Wymiary | 140 x 212 x 22 mm |
Data premiery | 2016.04.26 |
Data pojawienia się | 2016.04.26 |
Produkt niedostępny!
Ten produkt jest niedostępny. Sprawdź koszty dostawy innych produktów.
Uniwersalne, całkiem niezłe "czytadło" idealne na niezobowiązujący prezent. Na tyle nijakie, że nikt się na obdarowującego nie obrazi.
Raczej do połknięcia niż smakowania - w zależności od wrażliwości podniebienia (wg mnie po prostu mdłe).
Od pełnokrwistej, osobliwej "Olive Kitteridge" dzielą "Lucy" miliony lat świetlnych. Na niekorzyść tej drugiej.
Taki cel przyświecał bohaterce niniejszej powieści, kiedy odkrywszy uroki literatury sama zaczyna marzyć o pisaniu. I taka jest właśnie ta powieść. Powieść o samotności, ale i z samotnością walce. O byciu między ludźmi, ale nie byciu z nimi. O alienacji, ale także odnowieniu więzi i odnalezieniu się z innymi. Bo w końcu książki są po to, by ludzie nie byli samotni.
Lucy trafia do szpitala. Prosty zabieg usunięcia wyrostka robaczkowego pozornie się udaje, ale ze zdrowiem kobiety zaczyna źle się dziać. Bakteria? Być może, ale nikt nie jest w stanie jej zidentyfikować. Zanim udaje się jej pomóc, Lucy spędza w szpitalu dziewięć tygodni. Z dnia na dzień ułożony pisarka i matka traci siły i kilogramy, a uczucia wypełniające ją i jej bliskich zmieniają się diametralnie. I wtedy przy jej łóżku zjawia się matka. Trudne relacje między nimi dwiema nie odzwierciedlają się w wymianie banalnych plotek i opowieści o znanych im ludziach, ale w Lucy powracają wspomnienia. Wspomnienia ciężkiego dzieciństwa, kiedy mieszkali w domu na kształt garażu, kiedy ogrzewać musiała się w szkole, a nauczycielka potrafiła powiedzieć, że bieda nie tłumaczy braku dbania o higienę. W owych czasach chodziła spać głodna, a chleb z melasą był właściwie jedyną żywnością. Jednakże to w tych trudnych warunkach odkryła miłość do literatury i zahartowała się, i teraz, kiedy trudne chwile wróciły, znów odkrywa dawno zapomniane emocje i uczucia, odbudowując relacje z matką. Czy trwale?
„Mam na imię Lucy” to powieść bardzo stonowana, delikatna wręcz bym rzekł. Skromna. Prosta. A jednak w tym wszystkim tkwi wielka siła, bo życie jest właśnie takie, jak ta książka. Nie ma fajerwerków, nie ma nadmiaru wielkich słów, pozostają tylko małe prywatne tragedie i takie same zwycięstwa. Oraz traumy, które cieniem kładą się na naszej przyszłości. Elizabeth Strout opowiada o tym spokojnie i wyważenie, jakże często między wierszami. Jej styl nie jest kwiecisty, za to czuć w nim wielkość autorki. Tak, jak to często bywa w przypadku klasyki literatury.
Co najważniejsze w „Lucy…” nie brak także emocji. Początkowe sceny, w których dzieci martwią się o mamę na granicy lęku przed nią, pokazują przejmującą prawdę. I ta prawda pozostaje z nami do samego końca, urzekając, ale ani przez chwilę nie nudząc.
Podsumowując: warto. Nie czytałem wcześniej żadnej z książek Strout, ale po lekturze „Na imię mam Lucy” wiem jedno - jeszcze nie raz sięgnę po jej powieści, bo warto poświęci na nie swój czas. Dlatego polecam je Waszej uwadze, jeśli macie ochotę na coś ambitnego, a zarazem nieciężkiego.
Lucy dorastała w biednym i surowym pod względem wychowawczym domu. Nie miała dobrego kontaktu z rodzicami, częściej odczuwała wobec nich strach niż prawdziwą miłość. Ma się to szansę odmienić, gdy na szpitalnym oddziale odwiedza ją matka. Czas między badaniami usiłują wypełnić rozmową - nieskładną, opartą na wspomnieniach, a zarazem najtrudniejszą w życiu.
Elizabeth Strout w paru zdaniach potrafi oddać to, co innym zajmuje kilka rozdziałów. Mam na imię Lucy to opowieść o kobiecie sukcesu - autorce, matce, żonie, której ciężko jest się odciąć od przeszłości. Urzekła mnie emocjonalność pisarki, łatwość z jaką oddaje trudne relacje, gdzie słów pada niewiele, a czytelnik bardzo dobrze ją rozumie. To historia rodziny, wojny i wyrzutów sumienia. Czynników, które niczym domino wynikają jedne z drugich.
Jestem pod wrażeniem głębi tej książki, bo tematy które porusza, mogłabym wymieniać godzinami. Z założenia opowieść o matce i córce, w gruncie rzeczy o śmierci i odwadze, a zarazem lekcja tego jak powinniśmy przebaczać. Ideał w przesłaniu i minimalizmie. Książka, której nie możecie przegapić.
"Mam na imię Lucy" z pozoru taka sobie 200-stronicowa książeczka. Faktycznie powieść pełna głębi, motywująca do myślenia i spojrzenia w siebie.
Świat widziany oczami narratorki, Lucy - pisarki, matki dwojga dzieci, która w związku z wielotygodniowym pobytem w szpitalu ma czas na przeprowadzenie dokładnej analizy swego życia, a pomaga jej w tym jej mama, z którą dotychczas nie potrafiła rozmawiać. Mama poproszona przez męża Lucy, przyjeżdża do szpitala, by trwać przy łóżku chorej córki przez pięć dni. Pięć dni rozmów, wracania w trudne czasy dzieciństwa Lucy i jej rodzeństwa. Niewinne rozmowy o sąsiadach, rodzinie, mimo, iż przywołują niechciane wspomnienia, przełamują mur milczenia i budują na nowo więź między matką a córką.
Przepięknie napisana powieść, która z pewnością zostanie gdzieś we mnie na długie lata. Myślę, że każdy znajdzie w niej coś z siebie, a kto ma do uporania się z demonami przeszłości znajdzie początek drogi, by tego dokonać. Polecam!
Powieść napisana przez Elizabeth Strout, nagrodzonej nagrodą Pulitzera za powieść Olive Kitteridge.
Dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera za udostępnienie mi tej pięknie wydanej książki.
Napisano juz wiele o tej niewielkiej ksiazeczce, wiec nie bede sie powatrzac. Dodam tylko ze wszystkie te pochlebne recenzje sa zgodner z prawda. To bardzo dobra ksiazaka, bardzo głęboka, niemniej obawiam sie ze niezrozumiala dla panow. Autorka Olive Kitterge w pelnej formie