Miranda, fotografka natury, zostaje wysłana na małą wyspę, aby sfotografować lokalną przyrodę. Towarzyszy jej jedynie sześciu osobliwych naukowców. Kobieta przywiązuje się do egzotycznego miejsca i współtowarzyszy, jednak mimo zażyłości zaczyna odczuwać dziwny niepokój. Atmosfera robi się coraz gęstsza; słychać szepty o legendzie mówiącej, że miejsce ich zamieszkania zwie się „Wyspami Śmierci”… A z każdym kolejnym aktem przemocy robi się… duszno. I już każdy jest podejrzany o najgorsze.
Autor | Abby Geni |
Wydawnictwo | Wydawnictwo Kobiece |
Rok wydania | 2017 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 320 |
Format | 13.5x20.5 cm |
Numer ISBN | 9788365506764 |
Kod paskowy (EAN) | 9788365506764 |
Waga | 290 g |
Wymiary | 136 x 205 x 20 mm |
Data premiery | 2017.03.14 |
Data pojawienia się | 2017.03.14 |
Dostępna liczba sztuk | |
---|---|
Dostępność całkowita | 2 szt. (realizacja 2024.03.21) |
Dostępność w naszym magazynie | 0 szt. |
Dostępność w punktach Bonito |
---|
ul. Jagiellońska 4 (przecznica ul. Wolności) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
ul. Dmowskiego 12 (obok stacji Gdańsk Wrzeszcz) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
ul. Staromiejska 6 (50 m od Rynku) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
ul. Piotrkowska 193 (200 m od Politechniki Łódzkiej) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
al. Komisji Edukacji Narodowej 51 (skrzyżowanie z ul. Płaskowickiej) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
al. Komisji Edukacji Narodowej 88 (Ursynów - metro Stokłosy) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
al. Niepodległości 54 (przy stacji metro Wierzbno) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
ul. Chmielna 4 (50 metrów od ul. Nowy Świat) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
ul. Czapelska 48 (200 m od ronda Wiatraczna) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
ul. Kondratowicza 37 (blisko Szpitala Bródnowskiego) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
ul. Pańska 96 (300 m od ronda Daszyńskiego) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
ul. Powstańców Śląskich 3 (obok restauracji McDonald's) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
ul. Stawki 8 (450 m od CH Arkadia) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
ul. Wspólna 27 (przecznica Marszałkowskiej) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
ul. Żeromskiego 1 (przy stacji metra Słodowiec) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
al. Armii Krajowej 12 (Budynek Centrum AB) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
ul. Jedności Narodowej 122 (blisko Parku Słowiańskiego) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
ul. Plac Grunwaldzki 25 (w budynku Grunwaldzki Center) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
ul. Ruska 2 (przy Placu Solnym) | Zamów i odbierz 2024.03.22 |
Darmowa dostawa już od 299,00 zł
Miranda, zawodowa fotograf przybywa na Wyspy Farallońskie, które otoczone są mistyczną historią. Wyspy te leżą na Pacyfiku, blisko kalifornijskiego wybrzeża. Jej jedynym towarzystwem przez cały rok ma być sześcioro dziwnych naukowców. Pierwsze miesiące wydają się być spokojne, do czasu...
To, co się rzuca w oczy to opisy przyrody. Fascynujące zwierzęta, przyroda nie do końca odkryta - to idealne miejsce na umiejscowienie akcji książki. Wszędzie pojawia się nawiązanie do śmierci matki. Klimat jest niezwykły i silny. Czytając książkę stajemy się tacy, jak mieszkańcy wyspy - jesteśmy biernymi obserwatorami, nie możemy w nią ingerować. Dostrzegamy zjawiskowość natury, również tę najbardziej niebezpieczną.
Szkoda, że akcja rozwija się trochę powoli. Żywsze wydarzenia pojawiają się dość rzadko, są zbyt mało emocjonujące. Za mało mamy tu energicznego działania. Być może dlatego, że przyspieszenie akcji wpłynęłoby na niekorzystną aurę Wysp, w której zostały przedstawione. Mimo to lekki dreszczyk niepokoju towarzyszy nam do końca książki, a minusy jakie wymieniłem rekompensuje zakończenie. Więcej szczegółów nie zdradzę, aby nie zepsuć przyjemności z czytania.
Powieść ta oczarowuje niesamowitym klimatem i warto po nią sięgnąć. Cudowne opisy, spokojny nastrój, niepewność, tajemnice mogą zszokować wraz z zakończeniem. Szkoda, że mimo wszystko po przeczytaniu pozostał pewien niedosyt.
Czasami nasz umysł potrafi wyprzeć z pamięci pewne wydarzenia. Wspomnienia, które mogłyby nas zniszczyć. Nie jesteśmy tego świadomi. Być może mamy wrażenie, że coś jest nie tak, lub nie odczuwamy tego żadnych skutków. Kiedy wydarzy się w naszym życiu coś złego, wstrząsającego, a my jesteśmy tego świadkami lub sprawcami, zapominamy. Jesteśmy niczym dzieci - nieświadome otaczającego nasz świata, a w tym przypadku zdarzeń z przeszłości. Nasz umysł pragnie nas chronić - takie ma zadanie, więc wypiera to, co mogłoby nas zniszczyć. Może obwiniać o to, co się stało kogoś innego. Błądzić we mgle wspomnień. Szukać sprawców, choć tak naprawdę to właśnie my stoimy w centrum tego całego zamieszania. Po prostu tego nie pamiętamy i prawdopodobnie nigdy sobie nie przypomnimy, ponieważ te wspomnienia mogłyby nas zniszczyć... Kochani, zapraszam was dziś na recenzję książki, co do której mam mieszane odczucia. Niby była ciekawa, ale czegoś mi w niej zabrakło. Kiedy przeczytałam opis ,,Strażników światła" Abby Geni byłam niezwykle podekscytowana i zaintrygowana tą powieścią. Autorka miała dobry pomysł, ale coś poszło nie tak... Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej, zapraszam do zapoznania się z całą recenzją!
,,Za każdym razem, gdy coś pamiętamy, zmieniamy to. Taka już natura naszego mózgu. Wyobrażam sobie wspomnienia jako pomieszczenia w domu. Kiedy wchodzę do środka, nie mogę się powstrzymać przed zmienieniem pewnych rzeczy - roznoszę po wnętrzu błoto, przesuwam meble, kopnięciem wzbijam kurz w powietrze. Z czasem te drobne zmiany się kumulują."
SZALENIE WCIĄGAJĄCA OPOWIEŚĆ, W KTÓREJ NIEPOKÓJ STALE WISI W POWIETRZU
Siedmioro ludzi. Jedna mała wyspa. Wyizolowane środowisko, ograniczona grupa, problemy z zaufaniem oraz bezwzględna, tylko pozornie losowa śmierć raptownie zbierająca żniwo… Strażnicy światła to thriller, który przedstawia świat dzikiej natury i spektakl grozy.
Miranda jest fotografką natury, która została wysłana na zawodową misję. Jej zadaniem jest robienie zdjęć ukazujących piękno otaczającej przyrody maleńkiej wyspy. Towarzyszy jej jedynie sześciu osobliwych naukowców. Dzień po dniu, Miranda jest świadkiem niewiarygodnych wydarzeń; pogłębia swoje przywiązanie do egzotycznych wysp i… współtowarzyszy. Jednak mimo zażyłości, czuć dziwny niepokój w powietrzu – budzące lęk podejrzenia. Atmosfera robi się coraz gęstsza; słychać szepty o legendzie mówiącej, że miejsce ich zamieszkania zwie się „Wyspami Śmierci”… A z każdym kolejnym aktem przemocy robi się… duszno. I już każdy jest podejrzany o najgorsze.
NIEWYMOWNA KOMPOZYCJA MONSTRUALNEGO NIEPOKOJU ORAZ TRWOGI, KTÓRĄ CZUJESZ, OGLĄDAJĄC SIĘ NIEUSTANNIE PRZEZ RAMIĘ
,,Pamięć oznacza spisywać na nowo. Fotografować oznacza zastępować. Jedyne pewne wspomnienia, jak sądzę, to te, które zostały utracone. To te mroczne zakamarki umysłu. Nieotwarte, niedotykane, nienaruszone."
Wyspy Farallońskie zwane są Wyspami Umarłych. Upiorne, praktycznie bezludne zafascynowały Mirandę, odkąd dowiedziała się o ich istnieniu. Młoda kobieta od lat fotografuje naturę, a ten zapomniany zakątek w świecie jest jednym z najbardziej zaludnionych gatunkowo miejsc. Skalisty archipelag przyciąga dziewczynę niczym magnes, a ona sama nie może zbyt długo się mu opierać. Po wielu próbach udaje się jej zdobyć pozwolenie i ma rok na obserwowanie i uwiecznianie mrocznej, a zarazem zachwycającej natury. Miranda musi zamieszkać z kilkoma ekscentrycznymi biologami, których dni wypełnia spisywanie i obserwowanie zachować zwierząt. Dziewczyna pragnie samotności i tylko na Wyspach Umarłych zaczyna odczuwać spokój. Do czasu...
Niedługo po przyjeździe na archipelag kobieta zostaje zaatakowana przez jednego z biologów. Wyspy Farallońskie mają to do siebie, że nikt nie ingeruje w to, co się dzieje. Miranda zostaje okrutnie skrzywdzona i boi się stawić czoła swojemu sprawcy, ale kilka dni później zostaje on znaleziony martwy. Tropy nie są dokładne. Policja postanawia uznać to za nieszczęśliwy wypadek. Miranda powoli zaczyna czuć się bezpiecznie i przywiązuje się do tego mrocznego, dzikiego miejsca. Wyspy Farallońskie kryją wiele sekretów, a legendy o nich sprawiają, że krew zamarza w żyłach. Miranda zaczyna czuć, że jest we właściwym miejscu na świecie, ale wtedy dochodzi do kolejnych wypadków. Kobieta zaczyna czuć niepokój. Czy może jeszcze komukolwiek zaufać?
,,W przeszłości pragnęłam ruchu dla samego przemieszczania się. Aby od czegoś uciec. Żeby znaleźć się gdzieś indziej, gdziekolwiek, byle dalej. Ale zew tych wysp był nie do pomylenia z niczym innym. Przyciągały mnie jak magnes. Jak grawitacja."
,,Strażnicy światła" to podróż przez mroczną stronę natury, która zachwyca swoją dzikością oraz ciemną stroną ludzkości, jej zakątkach, które mają w sobie mrok. Abby Geni zachwyca opisami niezwykle intrygującej, pięknej w swojej tajemniczości przyrody, która staje naprzeciw współczesnym technologiom i wygrywa swoją bezwzględnością. Autorka rozbudziła moją ciekawość właśnie opisanym pięknem, tajemnicą, którą skrywa otaczający nas świat. Chciałabym kiedyś wyruszyć w taką podróż, by zostać sam na sam z potęgą natury i odnaleźć spokój. Historia podzielona jest na cztery części: sezon rekinów, sezon wielorybów, sezon fok oraz sezon ptaków, które pozwalają czytelnikowi dowiedzieć się czegoś więcej o tych stworzeniach. Zakochałam się w tych opisach, ale mimo to, czegoś brakowało mi w tej historii. Główna bohaterka nie wzbudziła we mnie zbyt wiele emocji, choć inne postacie już tak. Zaciekawiłam się tajemniczą zjawą, o której wiedzą wszyscy na wyspie, ale późniejsze opuszczenie przez autorkę tego wątku sprawiło, że poczułam się oszukana. Brakowało mi w tej historii emocji oraz bardziej rozbudowanej akcji. Czegoś, co sprawiłoby, że z wielką niecierpliwością czekałabym na zakończenie. Autorka miała wielki potencjał, ale sądzę, że go trochę zmarnowała. Ta opowieść mogłaby potoczyć się inaczej, bardziej rozbudzić ciekawość czytelnika, choć koniec historii w pewnym sensie to wynagradza. To, co się stało, okazało się niespodzianką, która mną wstrząsnęła. Nie spodziewałam się czegoś takiego.
,,Istnieją sekrety, które mają na zawsze pozostać nieodkryte. Ukochane osoby umierają. Niebezpieczeństwa nie da się zawsze dostrzec z wyprzedzeniem. Zło czasem uchodzi na sucho. Nie ma ładu, nie ma bezpieczeństwa. Wierzę, że to właśnie próbowałaś mi powiedzieć."
Jeśli szukacie powieści, która rozbudzi waszą wyobraźnię, otworzy ją na niesamowitą siłę natury, ukaże skaliste archipelagi pełne mrocznych tajemnic oraz ukaże prawdziwą potęgę przyrody, to najnowsza powieść Abby Geni wam to zagwarantuje. Niesamowite, tajemnicze, piękne opisy otaczającego nas świata, o którym nie myślimy zbyt często, dawne legendy, które czekają tylko, aż ktoś je odkryje, bohaterowie, których historie czasami wami wstrząsną - tego możecie się spodziewać. ,,Strażnicy światła" to nie jest zła powieść, po prostu czegoś w niej zabrakło - jakiejś szczypty magii, która sprawiłaby, że nie mogłabym się od niej oderwać. Autorka ma duży potencjał i mam nadzieję, że wykorzysta go w swoich kolejnych książkach, po które sięgnę. Być może nie będę pierwsza w kolejce w dniu premiery, ale na pewno z czasem coś z jej twórczości wpadnie w moje ręce. ,,Strażnicy światła" to powieść dla osób, które pragną przenieść się do innego świata, gdzie współczesna technologia przegrywa w walce z niesamowitą potęgą natury. Sądzę, że warto ją przeczytać, choćby dlatego, by przekonać się, jak wpłynie na was. Być może zachęci do odbycia podróży w nieznane tak jak mnie. Jedno jest pewne - wasza wyobraźnia będzie musiała pracować na wysokich obrotach!
Czytając opis książki, a zwłaszcza fragment, w którym zapowiadane są kolejne akty przemocy, podejrzenia Mirandy w stosunku do swoich towarzyszy i jej brak zaufania, spodziewałam się sporej dawki emocji, napięcia, dreszczyku. Jak pisałam wcześniej, od razu miałam skojarzenia z kryminałem Christie. Tymczasem dostałam coś zupełnie innego. Nie tylko od I nie było już nikogo (co oczywiście jest plusem), ale również od moich oczekiwań. Myślałam, że zagrożenie będzie rosnąć, główna bohaterka będzie drżeć o swoje życie, uwięziona na odludziu z grupą zbzikowanych naukowców. Pod tym względem zawiodłam się, a moje nadzieje nie zostały spełnione. Miranda owszem, żyła na skalistym archipelagu, gdzie czekały na nią liczne niebezpieczeństwa, ale głównie związane z dzikimi zwierzętami i trudnym terenem. Ponurego charakteru historii dodawało otoczenie, w którym rozgrywała się akcja.
Brawa dla autorki za oddanie klimatu wyspy. Czytając mogłam sobie doskonale wyobrazić opisywane miejsce. Przed oczami stało mi skaliste wybrzeże, otoczone gęstą mgłą. Aż miałam ochotę mocniej opatulić się kocem. Słyszałam krzyk ptaków zataczających koła na niebie i szukających swojej ofiary. Widziałam czające się w głębinach rekiny, a także majestatyczne wieloryby. Wyobrażałam sobie dzikość krajobrazu, jego surowość, nieskażoną przez człowieka. Chociaż sama nie mogłabym żyć w takim oddaleniu od cywilizacji i bliskich, a także klimat Wysp Farallońskich nie przypadłby mi do gustu, mogłam po części zrozumieć, dlaczego Miranda zakochała się w tym miejscu.
Akcja powieści toczy się powoli, jest leniwa i jakby trochę ospała, senna. Może to klimat wyspy, może inne czynniki. Duża część książki poświęcona jest zwierzętom, które badają naukowcy. Miranda ogląda je, fotografuje, jest biernym obserwatorem pierwotnych instynktów, nietkniętej przyrody. Podczas wielu godzin spędzonych na obserwacjach, Miranda wspomina swoje pracę, rodziców. Strażnicy światła to analiza uczuć bohaterki, jej charakteru i doświadczeń, które wpłynęły na jej życie. Abby Geni pokazuje również, jak ludzie uczą się nie ingerować w naturę, a także w życie swoich współtowarzyszy. Tutaj również stają się biernymi obserwatorami, prawie jakby badali ludzką naturę.
Dopełnieniem powieści, a zarazem wytłumaczeniem skąd się wziął tytuł, jest legenda o poprzednich mieszkańcach wyspy; legenda, w której przewija się nazwa Wyspa Umarłych.
Strażnicy światła mieli być olśniewającym debiutem. Przyznaję, że dostałam ciekawą lekturę, wciągającą pomimo swojej spokojnej narracji i powolnej akcji. Książka jest dobrze napisana, bohaterowie są interesujący, ale odczuwam niedosyt. Nie zachwyciłam się nią tak, jak tego oczekiwałam.
Miranda od wielu lat podróżuje po świecie oraz uwiecznia na fotografiach cudy przyrody. Kobieta nigdy nie odnalazła miejsca, które mogłaby nazwać swoim domem oraz w którym chciałaby zapuścić korzenie. Wieczna wędrówka oraz coraz to nowe przygody stały się nieodłącznym elementem jej życia. Miranda jako mała dziewczyna doświadczyła pewnej straty, która już na zawsze naznaczyła jej życie oraz spowodowała, że kobieta odizolowała się od swoich bliskich oraz znajomych. Pomimo upływu lat Miranda nadal nie jest w stanie pogodzić się z tamtą tragedią oraz przejść nad nią do porządku dziennego. Dzięki fotografii kobieta zawsze potrafiła zdystansować się od swojego życia oraz choć na chwilę zapomnieć o dręczących ją bolesnych wspomnieniach Czy kobiecie uda się kiedyś zostawić przeszłość za sobą oraz rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu?
„Moja praca jest wrogiem pamięci. Ludziom często wydaje się, że robienie zdjęć pomoże im dokładnie zapamiętać pewne wydarzenia. W rzeczywistości dzieje się coś odwrotnego.”
Miranda przybywa do pewnego rezerwatu przyrody znajdującego się na maleńkiej wyspie. To właśnie tam kobieta przez cały rok ma robić zdjęcia ukazujące piękno tego niezwykłego miejsca oraz zamieszkujących go zwierząt. Na wyspie poza nią przebywa jedynie sześciu nieco osobliwych naukowców, którzy zajmują się prowadzeniem badań związanych z ptakami, waleniami, lwami morskimi oraz rekinami. Życie na tej wyspie wymaga od wszystkich rezygnacji z wielu udogodnień oraz całkowitej izolacji od świata zewnętrznego. Miranda ma nadzieję, że w tym miejscu uda jej się zrobić wiele niezwykłych zdjęć ora zaznać odrobiny spokoju. Wkrótce dochodzi jednak do wielu niepokojących wydarzeń, które burzą panujący tu porządek oraz wywołują u wszystkich ogromny niepokój.
„Dawniej uważałam, że istnieją tylko dwa stany umysłu: jawa oraz sen. Ten pierwszy był świadomy, logiczny, rządził nim rozsądek. W drugim panowały dziwactwa i chaos. Nigdy wcześniej nie myliłam ich ze sobą. Ale wydawało się, że w ciągu ostatnich dni przypadkiem natknęłam się na stan trzeci: na mglisty zmierzchu rozciągający się gdzieś pomiędzy.”
Pewnego dnia Miranda zostaje w niezwykle brutalny sposób potraktowana przez jednego z naukowców. Następnego dnia jego towarzysze odnajdują go martwego u zbocza klifu. Co tak naprawdę przydarzyło się mężczyźnie? Czy był to jedynie zwykły wypadek, czy też może wyrachowane morderstwo? Wkrótce dochodzi do kolejnych aktów przemocy na wyspie, które powodują, że nikt nie może już czuć się tutaj bezpieczny. Kto lub co tak naprawdę stoi za atakami? Czy te niepokojące wydarzenia mogą mieć coś wspólnego z krążącymi wokół tego miejsca legendami, które nazywają je „Wyspą Umarłych”? Atmosfera wśród naukowców oraz Mirandy robi się coraz gęstsza, a czające się na każdym kroku niebezpieczeństwo dodatkowo podsyca poczucie zagrożenia oraz niepokoju. Czy kobiecie uda się odkryć tajemnicę tej wyspy?
„Jeszcze bardziej niż wcześniej śmierć jest obecna na Wyspach Farallońskich. Wcześniej kojarzyła się z dźwiękiem morza zagnieżdżonym w poskręcanej muszli – odległym, słabym, na wpół wyobrażonym. Teraz jednak śmierć znajduje się w centrum uwagi.”
„Strażnicy światła” to debiut literacki Abby Geni, który kusi czytelnika nie tylko bardzo intrygującym opisem, ale również niezwykle ciekawą okładką. Jednak czy autorce udało się sprostać wyzwaniu oraz stworzyć niepowtarzalną historię, która spełni oczekiwania czytelników? Zdecydowanie TAK! Już od pierwszych stron całkowicie przepadłam dla tej książki i nie mogłam oderwać się od czytania choćby na chwilę. To, co najbardziej zachwyciło mnie w „Strażnikach światła” to niezwykle tajemniczy klimat, który od samego początku buduje ogromne napięcie oraz dostarcza czytelnikowi pokłady niepokoju. Autorka bardzo ciekawie wykreowała bohaterów i wśród naukowców znajdzie się wiele niezwykle oryginalnych osobowości, które czynią tę historię tak niezwykłą.
Nie mogę również nie wspomnieć o niezwykle pięknych opisach przyrody, które przenoszą nas do zupełnie innego, niezwykłego świata, w którym jednak na każdym kroku czyha niebezpieczeństwo. Autorka dostarcza nam również wielu niezbędnych informacji na temat żyjących tam zwierząt oraz pokazuje, jak ważne jest życie w zgodzie z naturą. Cała historia jest naprawdę bardzo dobrze napisana i po przeczytaniu tej książki jestem pewna, że sięgnę po wszystko co wyszło z pod pióra Abby Geni. Podsumowując „Strażnicy światła” to niezwykle klimatyczna opowieść ukazująca piękno przyrody oraz mroczną naturę ludzkiej psychiki. Obok tej książki nie można przejść obojętnie. Gorąco polecam!
Piękne krajobrazy. Wymarzona wyprawa. Pasja, która pozwala spełniać marzenia. Siedmioro ludzi na jednej wyspie i tajemnicza śmierć między nimi. Brzmi niepokojąco pięknie. Zapraszam na recenzję "Strażników światła" Abby Geni, przygotowaną przez Agnieszkę z Różowe recenzje.
"Miranda, która jest fotografem przyrody, przeprowadza się na Wyspy Farallońskie, skalisty archipelag niedaleko wybrzeża kalifornijskiego, aby przez rok w spokoju uwieczniać na zdjęciach dziki krajobraz. Towarzyszą jej jedynie mieszkający tam nieco ekscentryczni naukowcy, zajmujący się badaniami miejscowych gatunków ryb, szczególnie rekinów żerujących w pobliskich wodach, oraz ptaków morskich. Niedługo po przybyciu na wyspę Miranda zostaje zaatakowana przez jednego z mieszkańców. Kilka dni później jej prześladowca zostaje znaleziony martwy, co wygląda na nieszczęśliwy wypadek. Z biegiem czasu kobieta przywiązuje się coraz bardziej do urokliwego krajobrazu, jednocześnie zgłębiając legendy, w których to miejsce określano mianem " Wyspy Umarłych" Kiedy pojawiają się kolejne akty przemocy, Miranda nabiera podejrzeń co do naukowców i przestaje komukolwiek ufać."
I znowu trafiłam na nietuzinkową książkę. "Strażnicy Światła" Abby Geni to bardzo udany debiut tej amerykańskiej autorki. Książka roku 2016 według Barnes&Noble i ciekawie skonstruowany thriller. Autorka ma na swoim koncie wiele nagród, jest chwalona za swój zdecydowanie niesztampowy styl.
Główną bohaterką powieści jest młoda kobieta Miranda. Czytając opis z tyłu okładki wiemy już, że jest ona fotografem przyrody. Po śmierci matki, z którą z resztą bardzo ciężko jest się jej pogodzić Miranda oddaje się bez reszty swojej pasji. Jest w ciągłej podróży, zwiedziła już całą kulę ziemską. Jednak marzy o sfotografowaniu przyrody na Wyspach Farallońskich.
Wyspy Farallońskie - niewielki skalisty archipelag położony na Pacyfiku niedaleko wybrzeża kalifornijskiego. Wyspy leżą w odległości 27 mil morskich od Golden Gate i 20 mil na południe od Point Reyes. Przy dobrej pogodzie są widoczne z lądu stałego.
Jej prośba o dołączenie do grona badaczy zostaje przyjęta i Miranda wyrusza na Wyspy. Życie na tym skalistym archipelagu wcale nie jest łatwe. Nie ma tutaj internetu, nie ma telefonu, tylko sama natura, a w dodatku wszędzie są myszy, mnóstwo mysz. Pory roku wyznaczane są przez samą naturę. I tak w lecie dominują rekiny, które otaczają wyspę, jesień jest czasem wielorybów, zima jest zdecydowanie sezonem fok, które to w wiosennej porze ustępują miejsca ptakom. Wyspa w żaden sposób nie jest przyjazna człowiekowi. Tutaj przyroda rządzi swoimi prawami. Nigdzie indziej nie można się czuć bardziej samotnym niż na Wyspach Farallońskich. Na współczucie i sympatię pozostałych sześciu mieszkańców wyspy także nie ma co liczyć. Kiedy Miranda zostaje zaatakowana, a napastnik ginie kilka dni później nikt nie podejrzewa nawet kto jest sprawcą. Tutaj podstawową zasadą jest nie ingerowanie w życie wyspy i jej mieszkańców. Niestety atak na Mirandę i śmierć jednego z badaczy nie były ostatnimi. Kto zabija i dlaczego? Kim są owi tytułowi Strażnicy Światła? Cała zagadka i odpowiedzi na nurtujące nas pytania zostaje nam dawkowana powoli dopiero na ostatnich stronach powieści. A całe wyjaśnienie jest mocno zadziwiające i wręcz szokujące.
Zagłębiając się w lekturę miałam wrażenie jakbym doskonale znała strukturę i obyczaje panujące na wyspach. Rewelacyjnie są opisane prawa przyrody. Jedyne czego mi brakowało w tej książce to większej dynamiki akcji. Nie powiem, powieść trzyma w napięciu od pierwszych stron, jednak sięgając po nią miałam troszkę inne jej wyobrażenie. Nie do końca spełniła ona moje oczekiwania. Byłam nastawiona na mocny thriller, wartką akcję i mocno zarysowane postaci. W książce bohaterowie zdecydowanie nie są sztampowi, jednak uważam, że autorka poświęciła im zdecydowanie za mało czasu. Narracja w książce jest pierwszoosobowa, a całość jest napisana w formie relacji Mirandy ze swojego życia. Opisuje swojej nie żyjącej matce każdy dzień swojego życia.
Lekturę czyta się lekko i przyjemnie. Debiut Abby Geni uważam za udany. Książkę poleciłabym każdemu kto chce zagłębić się w mroczną stronę naszej natury, poznać lepiej przyrodę a tym samym jej prawa.
Tam, gdzie nie sięga ludzka cywilizacja, flora i fauna żyją własnym życiem. Okrutny los zgotują tym, którzy będą chcieli ingerować w ich terytorium. A duchy zmarłych patrzą i słuchają...
Thriller na tle opuszczonej wyspy, z wyjątkiem paru biologów i młodej fotograf Mirandy, gdzie rekiny, wieloryby i ptaki są na pierwszym planie? Mogłoby się zdawać, że mieszanka dosyć specyficzna i nie każdemu się spodoba. Jeśli nie przepadasz za naturą, możesz odlecieć już teraz. Ta książka to centrum flory Wysp Farallońskich. Dowiesz się o tym miejscu całkiem sporo, nawet tego nie chcąc.
Pierwsze rozdziały były dosyć nużące. Nigdy szczególnie nie interesowałam się biologią, to niezbyt mój klimat. Pierwszy raz czytałam pozycję, która w większej mierze poświęcona byłaby właśnie naturze. To nie tak, że bohaterowie i akcja są tu nieważne, o nie. Po prostu bez tak ważnego elementu, ta pozycja nie miałaby żadnego sensu, nie wyróżniałaby się pośród innych. Tak więc kalkulując, pierwszą zaletą jest zdecydowanie miejsce akcji i wplecenie wątków przyrodniczych, właściwie cała powieść się na nich opiera.
Powieść ma kilka znaczących rozdziałów, a właściwie sezonów, Książka zaczyna się dosyć ekscytująco, bo od sezonu rekinów. Kto nie chciałby poznać tych krwiożerczych istot?
Miranda jest fotografem przyrody, nigdzie nie zostaje dłużej niż na kilka tygodni czy miesięcy. Nie jest przywiązana do żadnego miejsca, aż do momentu zobaczenia Wysp Umarłych. To miejsce jest jak magnes i ją przyciąga, właśnie dlatego postanawia uwiecznić to miejsce zdjęciami. Mnóstwami zdjęć. Poznaje tam również Galena, Foresta, Andrew, Micka, Lucy oraz Charlene. Oto cała załoga, która mieszka w małej chacie, gdzie wszy, myszy, przeciekający dach są na porządku dziennym. Nie ma tam prywatności czy wielkich emocji, każdy tam wykonuje swoją pracę.
Bohaterowie zostali dosyć ciekawie zakreśleni, chociaż nie zżyłam się z nimi. Zabrakło mi w nich nieco życia, jakiejś namiastki większych emocji, które również wzbierałyby się we mnie. To samo tyczy się głównej bohaterki, choć z jednej strony, ta postać różni się od pozostałych, jest najbardziej owiana nicią tajemniczości.
Mam kilka zarzutów, co do akcji. Nie lubię, gdy akcja mknie jak szalona, ale w tym przypadku już wolałabym to. Przez opisy badań biologów i pracy Mirandy, momentami zasypiałam przy tej powieści, a jest stosunkowo krótka.
Największym plusem jest zdecydowanie pomysł na fabułę i miejsce akcji, a także pewien mrok, który spowija Wyspy Farallońskie. Choć po recenzjach zagranicą i wyczekiwaną premierą tej książki w Polsce, spodziewałam się czegoś, co wciśnie mnie w fotel. A odniosłam wrażenie, że to całkiem niezły thriller, ale nie taki, który swoją nieprzewidywalnością zaskoczy czytelnika.
Nie chcę na siłę krytykować tej pozycji, bo nie to mam na celu. Cieszę się, że mogłam zanurzyć się w Strażników Światła, ale ta pozycja nie wybije się ponad określenie "dobre". Zachęcam Was do lektury, aczkolwiek bądźcie ostrożni i nie szykujcie się na wielkie WOW, wtedy możecie się bardziej zadowolić i nie zostać rozgoryczonym, że dostaliście coś, co was zawiodło. A swoją drogą, tytuł tej książki jest bardzo powiązany z fabułą, uwielbiam odkrywać, dlaczego akurat tak nazywa się powieść, a nie inaczej. Świetnie było rozwiązać tę mini-zagadkę.
Recenzja pochodzi z osobliwe-delirium.blogspot.com
Decydując się na lekturę Strażników światła, liczyłam na dobry thriller trzymający w napięciu do samego końca. Niestety zabrakło mi tu i napięcia, i samego thrillera w thrillerze… choć historia sama w sobie nie jest zła.
Zacznę od tego, że ciężko było mi się wczytać w książkę. Pierwsze rozdziały wydawały się mdłe, nijakie, pozbawione jakiegokolwiek polotu. Na szczęście z czasem lektura stała się przyjemniejsza i dużo szybciej się ją czytało.
Powieść podzielona jest na kilka części zwanych Sezonami (Sezon Rekinów, Sezon Wielorybów itd.) Każda z nich skupia się na zwierzęciu w nim zawartym. Mniemam, że fauna Wysp Farallońskich miała być barwnym tłem nadającym głębi i wyrazistości wydarzeniom dotyczącym Mirandy i biologów bytujących na wyspach, jednak w moim odczuciu to właśnie zwierzęta i cykl przyrody wyszły na pierwszy plan. Tak jak napisałam we wstępie – brakło mi thrillera w thrillerze. Zbrodnia i zgony członków ekipy rozmyły się gdzieś w tle obserwacji wielorybów, słoni morskich, mew itd. Zupełnie brakowało mi tutaj napięcia, nuty grozy, czy tajemnicy… Wszystko wydawało się takie oczywiste, przewidywalne…
Próbując potraktować tę powieść jako niethriller, powiedziałabym, że to ciekawa książka o zachowaniu zwierząt morskich i Wyspach Farallońskich oraz obserwacjach naukowych nad poszczególnymi gatunkami.
W połączeniu z dokumentacją fotograficzną, jaką prowadzić miała główna bohaterka, całość tworzy ciekawy, mroczny obraz tychże rejonów wybrzeża kalifornijskiego, który w pełni oddaje surowość i dzikość natury.
W książce przewijają się legendy… Jedna dotycząca nazwy ów wysp jako „Wyspy Umarłych” głęboko zakorzenionych w przekazach ludności indiańskiej oraz legenda o Strażnikach światła, która rzuca nieco światła na tytuł książki, a raczej jego adekwatność co do treści powieści. I o ile legenda dotyczące nazwy wysp, mnie zaciekawiła, to legenda o Strażnika światła poza nadaniem sensu w odniesieniu do tytułu książki, mnie rozczarowała. Tak jakby autorka na siłę próbowała ją „upchnąć” w fabule… Trochę za „kanciasta”, za nijaka, pozbawiona magii, jaką mają w sobie legendy i mity.
Na kilka słów zasługuje okładka, która bez wątpienia jest dużym atutem książki i wabikiem jednocześnie. Nieco enigmatyczna, przyciągająca wzrok, wzbudza zainteresowanie i chęć sięgnięcia po nią, tak jak opis, który widnieje na tyle.
Podsumowując: Czuję się nieco rozczarowana lekturą Strażników światła. Spodziewałam się bowiem mocnego thrillera, a to, co przeczytałam, było dalekie temu gatunkowi. Jednak to nie skreśla powieści całkowicie. Mimo wszystko wydarzenia w niej przedstawione, zwłaszcza opisy przyrody, zwierząt i ich zachować oraz prowadzone obserwacje ich wygląd „od kuchni” zasługują na sięgnięcie po tę powieść, jeśli ktoś oczywiście lubuje się w takich klimatach… Ale ocenę pozostawiam Wam, być może Wy dostrzeżecie w niej coś więcej…
Miranda jest fotografką natury. Przypłynęła na wyspę, aby zrealizować swoje największe pragnienie- fotografowanie surowej natury na własną rękę. Towarzyszy jej sześcioro naukowców. Z dnia na dzień, kobieta zakochuje się w tym osobliwym miejscu. Bardzo szybko również zżywa się z mieszkańcami wyspy. Niestety nie może czuć się bezpieczne, bowiem zostaje napadnięta we własnym pokoju przez jednego ze współlokatorów. Niebawem ten sam człowiek tonie w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. W powietrzu unosi się dziwny niepokój, a wśród mieszkańców czuć swoiste napięcie. Atmosfera robi się coraz gęstsza. Z każdym kolejnym aktem przemocy robi się duszno. A każdy jest podejrzany o najgorsze.
Na kartach powieści poznajemy wydarzenia obecne- czas spędzony na wyspie, towarzyszące temu wydarzenia, piękne widoki, fascynujące zwierzęta, oraz wspomnienia Mirandy- śmierć matki, obojętność ojca, pierwsze chwile z aparatem w ręku. Nie brak również refleksji bohaterki nad obecnym życiem jak i przeszłością. We wszystkim przewija się śmierć matki i jej nieobecność. I muszę przyznać, że to chyba jedno z niewielu rzeczy, które tak pochłonęły mnie w tej książce. Pozostałymi były te fragmenty, gdzie można było w nich spotkać Micka, mojego ulubionego bohatera i Olivera, złośliwą ośmiorniczkę.
Pozostałe fragmenty, pomimo, że barwne w opisy, nie zainteresowały mnie. Może to dlatego, że wyspa, choć magiczna, nie zrobiła na mnie tak wielkiego wrażenia, jak na głównej bohaterce, a może dlatego, że nie polubiłam pozostałych bohaterów powieści. Lucy była dosyć dziwną bohaterką, początkowo energiczną, potem bardziej ponurą. Andrew z kolei nie pozwolił poznać się od tej dobrej strony. Charelene od początku niezbyt ufałam, a Forest był niezbyt wyróżniający się. Pod koniec polubiłam trochę Galena, kiedy poznałam jego historię, a także na końcu, kiedy okazało się, że znał wszystkie tajemnice wyspy... Nikt jednak nie zrobiła na mnie takiego ważenia jak Mick.Był on człowiekiem bardzo pogodnym. Okazał się godnym, wiernym i oddanym przyjacielem. Miranda nie była aż tak bliska mojemu sercu, jednak również ją polubiłam i współczułam w trudnych chwilach.
Fabuła powieści rozwija się stopniowo. Jednak delikatny strach i lekki dreszczyk niepokoju towarzyszą czytelnikowi przez cały czas. Na wielkie uznanie zasługuje również okładka. Taka niezwykła, tajemnicza, zachwyca prostotą.
Wyspy Farallońskie, zwane także Wyspami Umarłych, to skalisty archipelag położony na Oceanie Spokojnym. To chroniony rezerwat przyrody, w którym pory roku zastąpiły sezony panowania różnych gatunków - na Wyspach występuje sezon rekinów, wielorybów, fok oraz ptaków. Natura nie jest tu przyjazna - ciągły chłód, smagający wiatr, uporczywa wilgoć i stała obecność drapieżników sprawiły, że wielu ludzi straciło życie na Wyspach Farallońskich. Wielu zaginęło bez śladu. Jednak piękno i tajemniczość Wysp przyciąga. Czające się wszędzie niebezpieczeństwo nie pomniejsza magnetyzmu tego miejsca. Wyspy Umarłych skusiły także Mirandę, główną bohaterkę powieści "Strażnicy światła" autorstwa Abby Geni.
Miranda jest fotografem przyrody. Osobista tragedia popchnęła ją do ciągłego podróżowania po świecie i uwieczniania natury na profesjonalnych ujęciach. Kobieta przybywa na Wyspy Farallońskie jako siódmy stały rezydent, dołączając do grupy sześciu stacjonujących tu biologów. Niedługo po swoim przyjeździe Miranda zostaje brutalnie zaatakowana przez jednego z współlokatorów. Kilka dni później mężczyzna ginie, a jego śmierć staje się początkiem serii makabrycznych wypadków. Czy na pewno wszystkie były przypadkowe?
"Strażnicy światła" to powieść z wyjątkowo silnym, niezwykłym klimatem. Z niemal każdego zdania bije aura Wysp Farallońskich, ich groza i niebezpieczeństwo, ich brutalność i nienawistność. Poczucie pustki i odosobnienia, które towarzyszy bohaterom książki, oplata także czytelnika. Na skórze czuje się porywisty wiatr, do uszu dobiegają krzyki fok i ptaków, a do nozdrzy słony zapach morza. Zewsząd otacza nas niepokój, świadomość zagrożenia. Mimo wszystko dajemy się porwać Wyspom Umarłych, dajemy się porwać ich klimatowi i całkowicie się w nim zatracamy.
Abby Geni zachwyca pięknymi opisami przyrody. Bezwzględne polowania rekinów, majestatyczność wielorybów i czarujące focze szczenięta pozwalają spojrzeć na Wyspy Farallońskie oczami ich rezydentów. Pozwalają dostrzec zjawiskowość natury, nawet tej najbardziej niebezpiecznej. Nie chcemy niczego w niej zmieniać, nie chcemy jej łagodzić. Bezwiednie stajemy się tacy, jak bohaterowie powieści - bierni obserwatorzy, którzy nie mogą ingerować. Mogą tylko patrzeć i chłonąć niezwykłość Wysp.
Tyle tylko, że w tym pięknym, wyjątkowym miejscu niewiele się dzieje. Akcja książki rozwija się powoli, bardzo powoli. Nieliczne momenty żywszych wydarzeń są mało emocjonujące i występują zbyt rzadko. Być może sama się oszukałam, spodziewając się wciągającego thrillera z wartką akcją, ale jestem trochę zawiedziona. "Strażnicy światła" noszą rysy dreszczowca, jednak moim zdaniem nie są nim w pełnym znaczeniu tego słowa. Za mało w nich energetycznego działania, a fabuła jest nieco rozwleczona. Możliwe, że zbytnie przyspieszenie akcji wypłynęłoby niekorzystnie na aurę Wysp Farallońskich, ale takie rozciągnięcie to chyba przesada w drugą stronę. Zdradzę jednak, że niedosyt rekompensuje nieco zakończenie, które mocno zaskakuje i spełnia warunki rasowego thrillera.
Surowa i nieprzystępna natura, zdradliwe morze i czające się wokół niebezpieczeństwo - to właśnie "Strażnicy światła" Abby Geni. Powieść, która oczarowuje niesamowitym klimatem oraz fascynującą przyrodą, ale też nieco nuży mało dynamiczną fabułą. Jest piękna, lecz jednostajna, wyjątkowa, lecz trochę spowolniona. Mimo wszystko uważam, że warto po nią sięgnąć - dla cudownych opisów, dla absolutnie wyjątkowego nastroju, dla wiedzy z zakresy biologii oraz dla wyrobienia własnej opinii.
Od czego by tu zacząć. Hmmm.. Trudno opisać książkę, która podbiła nasze serca w 100%. Opisy hipnotyzujące, intrygujące, że z każdym kolejnym zdaniem, a nawet słowem chce się czytać więcej, więcej i jeszcze więcej *_*
Styl jak na debiut - mistrzowski, niespotykany.
Inne thrillery zazwyczaj zniechęcały mnie zbyt krwawymi i obrzydliwymi opisami, które sprawiały, że książki lądowały w kącie.
Lecz ten mimo łagodniejszych opisów sprawił, że moje serce i tak biło szybciej, nie miałam zawahań aby ją odłożyć, wciągała jak żadna inna *_* - Lila
Czytając książkę z łatwością utożsamicie się z główną bohaterką, która nie potrafi zapomnieć o swojej przeszłości. Opisy miejsc bardzo realistyczne, że czujesz jak byś tam był.
Książka, która zostanie długo w naszej pamięci i na pewno to nie był ostatni raz z tą książką, z pewnością do niej wrócimy
Pozytywne zaskoczenie co do książki i autorki w 100% Polecamy!!!
Czytając opis na tylnej okładce, można odnieść mylne wrażenie (przynajmniej ja takie doniosłam), że ta historia to kryminał pokroju "I nie było już nikogo" Agathy Christie, gdzie na odizolowanej i odciętej od cywilizacji wyspie grupa ludzi stara się odkryć prawdę. Co niestety odchodzi nieco od rzeczywistości, bo choć pojawiają się zagadki, niejasne okoliczności śmierci i wiele pytań, wyjaśnienie sprawy domniemanego zabójstwa jest sprawą podrzędną i nie poświęcono jej zbyt wielkiej uwagi. Wydaje się, że wątek ten zamieciono pod dywan i o nim zapomniano. Jednak w zamian dostajemy powieść głęboką, poruszającą temat straty i poszukiwania siebie.
To, co naprawdę się tutaj liczy to świat przyrody. Abby Geni w "Strażnikach światła" wiele uwagi poświęca samym wyspom oraz zwierzętom, ich zwyczajom i życiu, dlatego też niewiele jest tutaj akcji. Ale od razu uprzedzam tych, którzy mogą na to kręcić nosem, że autorka ma tak wspaniały styl i jej opisy są prowadzone w sposób tak niezwykły, że z przyjemnością czyta się dalej. W jej wydaniu opisy są wręcz żywe, namacalne, pokazują, że natura żyje własnym życiem. Odsłaniają przed nami jej najmroczniejsze strony, jej dzikość i brutalność, aż człowiek zaczyna rozumieć, że nie ma z nią najmniejszych szans. Abby Geni pisze w taki sposób, że czytelnik niemal czuje się tak, jakby sam znajdował się na wyspach, doświadcza tej samej izolacji co Miranda, tej samej straty poczucia czasu. To wszystko składa się na niepowtarzalny klimat, pełnego niepokoju i swoistego ducha wyspy, że niejedna osoba będzie pod wrażeniem.
"Strażnicy światła" nie są przedstawieni w zwykłej formie, to raczej rodzaj jednostronnej korespondencji, listów, które Miranda pisze do swojej nieżyjącej matki, składających się z wydarzeń z dzieciństwa jak i tych teraźniejszych. Jeśli chodzi o bohaterów, to są to postacie faktycznie nietypowe, choć zdarzało się, że ich zachowanie czasem zakrawało o wręcz nieprawdopodobne. Główną bohaterkę cenię szczególnie za jej oddanie do fotografii, które zostało ukazane naprawdę pięknie, aż sama nieraz miałam ochotę wziąć aparat do ręki. Jednak wydawało mi się, że jej zachowanie jest zbyt apatyczne i jakoś do końca pozostałam wobec niej neutralna.
Co mogę powiedzieć? Ta książka jest piękna. Nie ze względu na historię, ale na sposób, w jaki została napisana. Abby Geni należą się za to ogromne brawa, bo stworzenie tak wspaniałego klimatu oraz tak żywych opisów wymaga talentu. Sama historia nie powala, ale trzeba przyznać, że jest tutaj coś nietypowego, innego. "Strażnicy światła" zasługują na miano dobrego dreszczowca i mogę pokusić się o stwierdzenie, że dla mnie będzie to jedno z lepszych odkryć tego roku.
Realia książki są osadzone na Wyspach Farallońskich, skalistym archipelagu niedaleko wybrzeża kalifornijskiego. Mała, dzika przestrzeń, potężne wiatrzyska, zimna woda oraz niebezpieczne zwierzęta. A do tego miejscowe legendy dotyczące umarłych. To wszystko zdaje się być idealną podkładką dla zbliżającego się niebezpieczeństwa. Ten pomysł spodobał się niezwykle, gdyż nie ma nic lepszego jak prawdziwe łono natury i sensacja, ale samo wykonanie i styl pisania niekoniecznie przypadły mi do gustu. Mimo wcześniejszych zapewnień, w książce prawie w ogóle nie pojawia się owa "klątwa", a tekst zawiera za dużo zbędnych i ciągnących się opisów, rzeczy.
Abby Geni wykreowała jednak całkiem udaną bohaterkę i paru jej towarzyszy. Miranda kocha fotografować naturę i pragnie uwiecznić na zdjęciach piękno Wysp. Dziewczyna jednak nie może pogodzić się ze swoją przeszłością, przez którą ciężko jest jej żyć normalnie. Archipelag sprawia, że w końcu udaje się jej to przezwyciężyć. Ale oprócz niej na wyspie przebywa sześciu biologów, którzy nad wszystko stawiają sobie zasadę nieingerencji w działalność przyrody. Tu nie ma miejsca na uczucia, są tylko fakty. Przez takie usposobienie pomiędzy mieszkańcami panują bardzo napięte stosunki, które jeszcze bardziej podkreślają napiętą atmosferę książki.
Strażnicy Światła to książka, która pomimo ciekawych realiów zawiodła mnie. Przed przeczytaniem liczyłam na dawkę naprawdę dobrego thrillera, ale wielka tajemnica, która miała się pojawić, nie została zawarta, a fragmenty lektury były czasem dla mnie uciążliwe przez swoją niepotrzebną objętość. Gdybym chciała może znalazłabym parę plusików, ale książkę uważam za (bardzo) średnią.
Można przeczytać, odłożyć na półkę i zapomnieć.
Recenzja pochodzi z http://filizanka-ksiazkoholika.blogspot.com
Przyroda zazwyczaj nas zachwyca, sprawia, że dostrzegamy piękno ukryte we wschodach i zachodach słońca, w małych zjawiskach, w pięknych kolorach, w zapachach. Jednak jak piękna potrafi ona być niebezpieczna, nieprzewidywalne, bezkompromisowa, brutalna. I bardzo często zabiera to co dała...
O tym wszystkim już wkrótce ma się przekonać Miranda, która przybędzie na Wyspy Farallońskie, aby przez cały rok fotografować tutejsza przyrodę. Obiektem jej pracy bedą przeróżne zwierzęta morskie - ptaki, foki, ryby itp.
Wraz z nią na wyspie będzie jeszcze sześć osób - biolodzy, który zajmują się badaniem fauny zamieszkującej wyspy.
Jednak bardzo szybko okaże się, że miejsce, które miało byc dla dziewczyny bezpieczne, wcale takim nie jest. Wszystko zmieni się w dniu kiedy Miranda zostanie zaatakowana przez jednego z biologów, później ktoś zostanie martwy. Komu tak na prawdę będzie można zaufać?
Książka przenosi nas do bardzo surowego świata przyrody, bardzo często wręcz brutalnego. Nasi bohaterowie nie mogą ingerować w życie na wyspie. Kiedy jakieś zwierze umiera nie wolno mu pomóc - słabszy osobnik musi zostać wyeliminowany - takie są prawa panujące w tym świecie, które trzeba zaakceptować, którym trzeba się podporządkować.
Miranda, która należy do wrażliwych osób bardzo trudno oswaja się z tą rzeczywistością. Świat, który tutaj poznała zachwycił ją, był dla niej zawodową inspiracją, miał być bezpiecznym zakątkiem, jednak bardzo szybko okazało się, że łzy stale towarzyszą temu miejscu.
Złowrogie myszy, rekiny, agresywne mewy, mgła unosząca się nad wyspą powodują bardzo surową scenerię, klimat, który jeży włos na głowie, który mrozi krew w żyłach.
Sylwetki biologów są tajemnicze, nie do końca poznajemy ich plany, zamiary. Jedni sprawiają, że trzymamy ich na dystans, inni od samego początku zyskują naszą sympatię. Każda z osób obecnych na wyspie ma jednak w tej historii swoją rolę do wykonania.
Pomysł na fabułę fajny - coś innego. Jak na debiut powiało świeżością. Opisy przyrody oddają klimat wyspy. Miejscowe legendy dodają dreszczu tej historii.
Okładka - na pewno przyciąga wzrok, na pewno owiana jest tajemnicą, na pewno kusi.
Ostatnio trafiam na książki, w których dominuje przyroda. Nie wiem czy robię to świadomie czy nie, ale chyba potrzebuję zmienić trochę klimat. Zdecydowanie ten zabieg jest na plus.
Jednak tym razem poznajemy drugą stronę "medalu", tą bezwzględną i złowrogą. Mroczną i nieprzewidywalną. Macie na tyle odwagi aby wyruszyć z Mirandą na Wyspy Faralońskie?
Tajemnicza, nieco fantastyczna okładka. Intrygująca stopka, która na pierwszy rzut oka wydawać by się mogła zapowiedzią świetnego kryminału. Takie były moje pierwsze spostrzeżenia dotyczące książki Abby Geni pt. „Strażnicy światła”. Nic jednak bardziej mylnego …
Siedmioro ludzi. Jedna mała wyspa. Wyizolowane środowisko, ograniczona grupa, problemy z zaufaniem oraz bezwzględna, tylko pozornie losowa śmierć raptownie zbierająca żniwo… Strażnicy światła to thriller, który przedstawia świat dzikiej natury i spektakl grozy.
Miranda jest fotografką natury, która została wysłana na zawodową misję. Jej zadaniem jest robienie zdjęć ukazujących piękno otaczającej przyrody maleńkiej wyspy. Towarzyszy jej jedynie sześciu osobliwych naukowców. Dzień po dniu, Miranda jest świadkiem niewiarygodnych wydarzeń; pogłębia swoje przywiązanie do egzotycznych wysp i… współtowarzyszy. Jednak mimo zażyłości, czuć dziwny niepokój w powietrzu – budzące lęk podejrzenia. Atmosfera robi się coraz gęstsza; słychać szepty o legendzie mówiącej, że miejsce ich zamieszkania zwie się „Wyspami Śmierci”… A z każdym kolejnym aktem przemocy robi się… duszno. I już każdy jest podejrzany o najgorsze.
NIEWYMOWNA KOMPOZYCJA MONSTRUALNEGO NIEPOKOJU ORAZ TRWOGI, KTÓRĄ CZUJESZ, OGLĄDAJĄC SIĘ NIEUSTANNIE PRZEZ RAMIĘ.
„Strażnicy światła” to jedna z tych nielicznych książek, których treść jest zupełnie inna niż wskazywałaby na to stopka oraz całkowicie różna od naszych wyobrażeń. Zapewne wielu z Was teraz pomyślało: „To bardzo dobrze. Umiejętność zaskoczenia czytelnika to duży plus”. Racja. Szkoda tylko, że autorka podążyła w zupełnie innym kierunku, skupiając się na rzeczach (dla mnie) mało istotnych a rzucając w kąt wątki, które można było ciekawiej rozwinąć …
Sięgając po tą książkę, spodziewałam się tajemniczego, nieco mrocznego kryminału, z ewentualnym wątkiem fantastycznym. Nie brałam pod uwagę tego, że w moje ręce trafi … atlas przyrody. Siedemdziesiąt procent tej książki to ogromnie długie, czasem trochę nudne opisy życia ptaków, wielorybów, rekinów i fok. Pozostałe trzydzieści procent to jakieś minimalistyczne dialogi i „rozwój akcji”…
Osobiście dla mnie, fabuła jest momentami strasznie nudna. Autorka nie do końca wykorzystała potencjał niektórych wątków. Po przeczytaniu jednej trzeciej książki zastanawiałam się czy ktoś nie pomylił opisów i nie zamieścił przypadkiem błędnego streszczenia z tyłu okładki. „(…)zostaje zaatakowana”, „(…) znaleziony martwy”, „pojawiają się kolejne akty przemocy” – takie opisy jednak do czegoś zobowiązują. W tym przypadku, dopiero po przeczytaniu ponad stu stron coś zaczęło się dziać … I gdy w mojej głowie zaczęła tlić się iskierka nadziei na rozwój wydarzeń, autorka po kilku stronach podawała mi na tacy kolejną stu stronnicową dawkę opisów życia zwierząt.
Najdziwniejsze dla mnie było zakończenie. Niby zaskakujące, ale czegoś w nim zabrakło. W mojej głowie wciąż jest wiele pytań, na które nie znalazłam odpowiedzi podczas czytania tej książki. W książce był tylko jeden watek, który z pewnością zapadnie mi długo w pamięci – mimo iż złamał mi serce i nie do końca rozumiałam dlaczego autorka postąpiła tak, a nie inaczej. Więcej na ten temat nie mogę powiedzieć, gdyż prawdopodobnie zespojlerowałabym Wam całe zakończenie.
„Strażnicy światła” są debiutem Abby Geni. Autorka tą powieścią nie do końca mnie do siebie przekonała, choć oczywiście nie oznacza to, że w przyszłości nie sięgnę po jakąś inną pozycję jej pióra. Jest to historia, która z pewnością spodoba się osobom kochającym naturę, zwierzęta i dzikość przyrody. Mnie niestety ta książka ogromnie nudziła i nie będę ukrywać, że często się po prostu męczyłam podczas jej czytania. Jednak komuś z Was może przypaść do gustu …
Moja ocena: 5/10
kochajacaksiazki.blogspot.com
Miranda jest fotografem przyrody. Istnieje niewiele miejsc, w których jeszcze nie była. Za cel swojej kolejnej podróży wybiera Wyspy Farallońskie, raczej mało popularny archipelag na Pacyfiku. Kobieta przez jakiś czas musi zamieszkać z przebywającymi tam naukowcami. Wkrótce Miranda przekonuje się, że Wyspy Farallońskie to miejsce pełen niespodzianek, gdzie każdy dzień może przynieść coś zaskakującego. Nie tylko natura bywa przewrotna; szybko okazuje się, że również współlokatorzy mogą okazać się niebezpieczni.
„Strażnicy światła” to debiut Abby Geni, amerykańskiej autorki. Na dodatek nie byle jaki, bo nowojorska księgarnia „Barnes & Noble” okrzyknęła tę książkę najlepszym debiutem 2016 roku. Taki tytuł robi wrażenie, a co za tym idzie – wymagania znacznie wzrastają. Muszę przyznać, że jak na pierwszą powieść „Strażnicy światła” to naprawdę świetnie napisana i sprawnie skomponowana historia. Ale czy mnie zachwyciła? Właściwie to... nie.
To, co uderzyło mnie najbardziej po dotarciu do ostatniej strony, to wrażenie, jak gdyby powieść biegła stonowanym, niemal jednostajnym rytmem. Oczywiście są sceny pełne napięcia, nie mogłam się też powstrzymać od kilku emocjonalnych reakcji w trakcie czytania, jednak w ogólnym rozrachunku wydaje mi się, jakby główna bohaterka i zarazem narratorka podchodziła do całej historii z niemal chłodnym dystansem. Jej spokojne relacjonowanie kolejnych wydarzeń zdecydowanie przeważało nad bardziej dynamicznymi momentami. Czułam się trochę tak, jakby sędziwa już Miranda siedziała w fotelu naprzeciwko mnie i opowiadała największą przygodę swojego życia. Nie potrafię zdecydować, czy ten zabieg wzbudził we mnie miłe uczucia, czy jednak bardziej rozczarował.
Samej kompozycji książki nie mam nic do zarzucenia. Autorka bardzo płynnie i obrazowo wprowadza czytelnika w akcję: możemy zatem towarzyszyć Mirandzie w podróży na Wyspy Farallońskie, przyglądać się, jak stopniowo przyzwyczaja się do tego miejsca, a co więcej – w międzyczasie poznajemy pewne fakty o jej rodzinie. Bardzo mnie ucieszyło, że fabuła nie kręciła się wyłącznie wokół tajemniczych wydarzeń na wyspach, ale ukazywała także szerszy kontekst, co ściśle łączyło się z główną bohaterką i motywacjami, którymi kierowała się w codziennym życiu. Kolejne karty były odkrywane stopniowo, bez zbędnego pośpiechu ani przesadnego przedłużania, choć trzeba przyznać, że większość „tajemnic” udawało mi się przewidzieć już na samym początku. Właściwie tylko jedna mała rzecz, wyjawiona już w samej końcówce, naprawdę mnie zszokowała. Reszta nie była specjalnie trudna do odgadnięcia. Jeśli spojrzeć na to z pewnej perspektywy, fabuła w „Strażnikach świateł” jest bardzo prosta, ale napisana w dobrym stylu i z dużym wyczuciem, dzięki czemu książka zyskuje, nawet jeśli wydaje się czasem banalna.
Największym atutem powieści jest z pewnością samo miejsce akcji, bardzo egzotyczne, tajemnicze, nieco niepokojące i klimatyczne. Przyznaję bez bicia, że wcześniej nigdy nie słyszałam nawet o Wyspach Farallońskich, tymczasem tutaj nie tylko mogłam odczuć namiastkę panującej tam atmosfery, ale również dowiedzieć się kilku ciekawych rzeczy. Autorka bardzo zajmująco opisuje tamtejszą faunę. Kiedy byłam dzieckiem, dosłownie pochłaniałam programy przyrodnicze (chciałam zresztą zostać zoologiem), dlatego czytanie tej książki przypomniało mi o mojej fascynacji światem zwierząt. Opisy są niezwykle plastyczne, wpływające na wyobraźnię. Jednocześnie pisarka wyraźnie zaznaczyła, że natura może być nie tylko piękna, ale także niebezpieczna, o czym zdarza się zapominać nawet najbardziej doświadczonym. Do zarysowania miejscowej przyrody dołączyły legendy związane z wyspami. Nie powiem, stwarzało to naprawdę niepowtarzalny nastrój.
Bohaterowie są maksymalnie różnorodni. Sama Miranda jest bardzo ciekawą postacią, wbrew pozorom nie taką jednoznaczną. Budziła u mnie raczej ambiwalentne uczucia, poprzez narrację pierwszoosobową mogłam poznać ją dość dobrze. Dalej mamy szóstkę naukowców, z którymi Miranda musiała zamieszkać: Mick, Forest, Andrew, Lucy, Galen i Charlene. Specjaliści w swoim fachu, a jednocześnie ludzie z krwi i kości o bardzo odmiennych charakterach. Możecie sobie tylko wyobrazić, co zaczyna się dziać, kiedy siedmioro ludzi musi wytrzymać ze sobą pod jednym, raczej ciasnym dachem.
Jedna rzecz mi się nie zgadzała i do tej pory nie wiem, co miała oznaczać. Wśród legend dotyczących Wysp Farallońskich pojawiła się postać ducha zmarłej kobiety – i co najlepsze, duch ten zostaje przywołany później kilkukrotnie. Czytelnik mógł, chociażby przez kilka sekund, zastanawiać się, czy to widmo rzeczywiście istnieje. Podejrzewam, że autorce bardziej chodziło tutaj o wymiar symboliczny, że to nie był żaden wątek paranormalny, choć trzeba przyznać, że efekt bywał piorunujący.
„Strażnicy światła” mają wiele zalet: ładny, oryginalny styl, prostą, ale sprawnie skonstruowaną fabułę czy idealne, szczegółowo zarysowane tło wydarzeń. Nie mogę jednak powiedzieć, żeby ta książka powaliła mnie na kolana. To naprawdę dobra powieść leżąca na pograniczu thrillera, jednak z całą pewnością czegoś zabrakło, przez co nie określę jej „hitem”. Warta uwagi, wciągająca – ale nie zachwycająca.
"Za każdym razem, gdy coś pamiętamy, zmieniamy to. Taka już natura naszego mózgu... Jedyne pewne wspomnienia, jak sądzę, to te, które zostały utracone. To te mroczne zakamarki umysłu. Nieotwarte, niedotykane, nienaruszone."
Bardzo przyjemne i zajmujące zaczytanie, trudno oderwać się od misternie i z wdziękiem opowiadanej historii. Powieść osadzona w niezwykłym zabarwieniu grozy, intrygującym wątku kryminalnym, ma w sobie coś niezwykłego, uroczy magnetyzm słów i silną sugestywność obrazów. Dzika natura zakątka leżącego na krańcu świata, surowość krajobrazu z przewagą ostrych szarych granitowych skał, izolacja od wydarzeń współczesnej cywilizacji, ekologiczne aspekty, mglisty wyspiarski klimat, ograniczona przestrzeń z charakteryzującą ją niepokojącą legendą. I doskwierająca samotność, pośród wycia wiatru, łomotu fal, przenikających po niebie ptaków, wylegujących się na brzegu fok, krążących wokół wysp wielorybów i rekinów.
Autorka ciekawie wykreowała postać głównej bohaterki, jej silne przywiązanie do przeszłości, niemożność oderwania się od bolesnych wspomnień, poszukiwanie pociechy i ukojenia w licznych podróżach po kontynentach. Z jednej strony osoba, którą łatwo zranić i skrzywdzić, a z drugiej strony obdarzona wielką walecznością i determinacją. Darzymy ją sympatią, zrozumieniem, chętnie współodczuwamy radości, smutki, wahania, rozterki i zmagania. Miranda, fotograf przyrody, pasjonat utrwalania piękna natury, przybywa na roczny pobyt na Wyspy Farallońskie, zwane także Wyspami Umarłych, będące zatopionym w wodzie łańcuchu górskim, leżącym niedaleko wybrzeża kalifornijskiego. Wspólnie z sześcioma biologami decyduje się na życie w odosobnieniu, aby obserwować dzikie zwierzęta i zdobyć zachwycające ich zdjęcia.
Kontakty Mirandy z naukowcami wydają się podszyte nie tylko tajemnicami, mrocznymi nastrojami, ale również intensyfikującym się zagrożeniem i strachem. Wśród tak małej i zamkniętej społeczności, pozbawionej nawet podstawowej prywatności, musi dochodzić do konfliktów i sporów, jednak w pewnym momencie przybierają one dziwny i zaskakujący scenariusz. Ponure tragedie zdają się znaczyć już nie tylko historię wyspy, ale również jej nielicznych mieszkańców. Atmosfera zagęszcza się, przemoc wysuwa się na pierwszy plan, śmierć nie do końca wydaje się być przypadkowa, gra pozorów wciąga każdego uczestnika zdarzeń, zaś zaufanie staje się deficytowym towarem. Nie brakuje jednak wplecionych w absorbującą fabułę ciepłych, romantycznych i marzycielskich nut, głębokiej więzi i szacunku człowieka wobec przyrody, wpasowania w naturalny cykl życia ekosystemu. Porywający debiut, zdecydowanie wart poznania, gdyż zapewnia satysfakcjonujące przeżycie czytelnicze.
bookendorfina.pl
Dzika przyroda, nieujarzmione zwierzęta i tajemnicza wyspa. Takie otoczenie czeka na Mirandę – zawodową panią fotograf, która przybywa na otoczoną mistyczną historią ziemię. Wyspy Farallońskie, to niewielki skalisty archipelag położony na Pacyfiku, niedaleko wybrzeża kalifornijskiego. To miejsce przez rok ma być jej domem, a jedynym towarzystwem ma być szóstka nieco dziwnych, ekscentrycznych naukowców. Pierwsze miesiące mijają bohaterce spokojnie, do czasu aż jeden z jej towarzyszy atakuje ją, a niedługo później ponosi śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach.
Wow, opisy przyrody wręcz hipnotyzują, nie do końca odkryte, odcięte od reszty świata czterysta metrów kwadratowych jest idealnym miejscem na ulokowanie tej historii. Dzika sceneria, garstka ludzi, rekiny, mała chatka, strome skały i… duch. To wszystko zamknięte w trzystu dwudziestu stronach niezwykle wciągającego thrillera.
Fotografia jest moją pasją, więc nie miałam problemu z polubieniem głównej bohaterki, wręcz zrobiłam to w ciemno. Miranda opisuje więź między nią, a jej aparatami. Naciśnięcie przycisku wyzwalającego migawkę zdaje się być misternym czynem. Zrozumieją to jedynie osoby, które traktują robienie zdjęć jako coś więcej niż zwykłe pstrykniecie. Uchwycenie trwającej chwili, to coś pięknego i za co najbardziej lubię wiek, w którym żyję. Bohaterka jest twardą kobietą, a takie właśnie postacie lubię najbardziej, choć dziwi mnie, że nie przerażają ją opowieści o zjawie w jej pokoju, za to panicznie boi się ośmiornicy przyniesionej do domu przez jedną z jej współlokatorek.
Akcja powieści rozwija się stopniowo. Jest połączeniem przemyśleń Mirandy oraz opisów wydarzeń, które podaje w listach do swej zmarłej matki. Połączenie to daje ciekawy efekt. Z pewnością spodoba się bardziej osobom lubiącym długie opisy z minimalną ilością dialogów. Autorka postawiła bardziej na budowanie napięcia niż na szybki bieg fabuły, co nie uważam w żaden sposób za jej wadę, wręcz przeciwnie, niektóre książki pisane w ten sposób zyskują na swej atrakcyjności.
Miło było przez moment poczuć dreszczyk emocji towarzyszący mi podczas lektury „Strażników światła”. Niepewność, domysły, tajemnice – czego jeszcze można chcieć od dobrego dreszczowca? Zaskakującego zakończenia. W tym przypadku zszokowana byłam, ale pozostał we mnie jakiś niedosyt.