Kto nie jadł z patelni sąsiada, niewiele o nim wie. Docierając do niezliczonych miejsc, osad, wiosek, przysiółków, metropolii, miałem okazję – ale przecież i konieczność – obcować z wieloma niezwykłymi potrawami. Nieraz przyszło mi łamać żywieniowe tabu wszczepione nam przez europejską kulturę. To się je, tamtego nigdy w życiu, to wspaniałe, tamto obrzydliwe. Iluż ludzi robi takie uwagi, przyjmując je za pewnik i nie czyniąc nigdy kroku w stronę wniknięcia w tradycję odwiedzanych grup etnicznych?
Ideą tej książki jest ukazanie czytelnikowi nieskończonej różnorodności kulinarnej ludzi mieszkających pod każdą szerokością geograficzną, od najdalszych, odległych nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie (kulturowo) plemion dżungli amazońskiej aż po bliskich nam Słowian zamieszkujących Syberię.
Autor | Jacek Pałkiewicz |
Wydawnictwo | Świat Książki |
Rok wydania | 2017 |
Oprawa | miękka |
Liczba stron | 320 |
Format | 14.5 x 20.5 cm |
Numer ISBN | 9788380315266 |
Kod paskowy (EAN) | 9788380315266 |
Waga | 460 g |
Wymiary | 145 x 205 x 20 mm |
Data premiery | 2017.04.26 |
Data pojawienia się | 2017.04.13 |
Produkt niedostępny!
Ten produkt jest niedostępny. Sprawdź koszty dostawy innych produktów.
Zgodnie z tym, co głosi „Słownik języka polskiego” podróż polega na przebyciu „drogi do jakiegoś odległego miejsca”- człowiek wyrusza z punktu A i dociera do – wcześniej sobie wyznaczonego lub przypadkowego – punktu B. Idąc za tą definicją można się łatwo domyślić, że po drodze może doświadczyć pewnych nowych dla niego sytuacji (przeżyć przygody), spotkać nieznanych sobie ludzi, może usłyszeć obcy język, odczuć walory innego klimatu, poznać niuanse kulturowe charakterystyczne dla danego regionu, ujrzeć dziwne zwierzęta. Może również poznać obce mu do tej poru posiłki i upodobania kulinarne.
O tym właśnie – o poznawanie świata poprzez kuchnię – jest niedawno opublikowany przez Świat Książki tekst Jacka Pałkiewicza „Menu świata”.
Autor – podróżnik, odkrywca źródeł Amazonki, dziennikarz, reportażysta, nauczyciel surwiwalu, doradca sił zbrojnych, oznaczany przez Benedykta XVI, Bronisława Komorowskiego, przyjmowany przez Jana Pawła II, Lecha Wałęsę, Andrzeja Dudę – wraz ze swym „Menu świata” zabiera czytelnika nie w gwarne ulice Nowego Jorku, slumsy Brazylii, klimatyczne kawiarenki Paryża, roześmiane ulice Rzymu czy kolorowe dzielnice Meksyku. Wraz z nim udamy się do dżungli brazylijskiej, głębokiej Syberii, odległych Indochin i Indonezji, w dalekie prowincje Wietnamu, spotkamy mieszkańców Kara-Kum, dowiemy się, jak (i co) można do syta zjeść podczas rejsu na Jangcy, gdzie polna mysz jest rarytasem, gdzie walutą były skompresowane bryłki herbaty, dowiemy się, których ludów obyczaje kulinarne sięgają tradycji koczowników, gdzie na ulicy grilluje się szaszłyki z baraniny, gdzie z gościnności i szacunku dla przybysza podaje się sfermentowane mleko wielbłąda, gdzie do zupy dodaje się suszony twaróg, który w innych sytuacjach można potraktować jak coś na kształt cukierka, który lud z przyczyn czysto praktycznych nauczył się jeść ogon barania, a który potrafi w ciągu jednego posiłku podać kilka dań z tego samego składnika głównego (łososia), tak by zupełnie odmiennie smakowały, kto podaje zupę „(…) z rozgotowanych jelit, żołądka, żył, ścięgien i mięśni”, gdzie z upodobaniem jada się świerszcze, pająki, skorpiony, tarantule, larwy chrząszcza mącznika…
Wszystkie te opowieści okraszone są sporą dawką humoru, językiem kpiącym, ironizującym, czasem wręcz sarkastyczno-prześmiewczym. Ale nie w stosunku do obyczajów i upodobań tubylców, lecz w stosunku do reakcji tzw. ludzi cywilizowanych, którzy przyjechali z ugładzonej Europy i wydaje im się, że posiadają patent na wszystko – nawet na ciężkie warunki koczowniczo-mieszkalne. W sytuacjach skrajnych okazuje się, że ich nawyki zawodzą i należy oddać się w ręce gospodarzy, którzy wiedzą, że jeść, spać, pracować, uprawiać ziemię, przerabiać mięso, przyjmować gości, obcować z innymi muszą jak pokolenia wcześniejsze – bo to one wypracowały najlepsze sposoby radzenia sobie w skrajnym mrozie, przy wdzierającym się do nozdrzy piasku, podczas zmiennych temperatur.
Zapewne nie wszystkie rozdziały książki (a jest ich dwanaście (plus wprowadzenie)) przeczytacie ze spokojem i profesjonalizmem czytelnika, który z nie jednym tekstem miał już do czynienia. Ja nie byłam w stanie spokojnie przebrnąć przez część poświęconą jedzeniu psów w Chinach (szacuje się, ze rocznie 10 milionów tych zwierząt trafia na ubój), a i fragment o insektowych smakołykach w Birmie do przyjemnych nie należał.
Nie zmienia to jednak faktu, że „Menu świata” jest pozycją ważną – i to z wielu powodów. Redefiniuje pojęcia „podróż” i „podróżnik” – sprawia, ze zbliżamy się do wypraw Malinowskiego czy Nowaka, a odchodzimy od schludności proponowanej przez biura podróży, uświadamiamy sobie, że na schematycznie przygotowywanej kuchni „cywilizowanego” świata świat się nie zatrzymał, że, choć jesteśmy tzw. starym kontynentem, nie mamy patentu a każdą przyprawę, potrawę i jej składnik główny, a już na pewno nie wolno nam mówić, że nasza kuchnia jest najlepsza.
Ta książka jest w stanie zrzucić z wyżyn pewności własnych sądów każdego, kto uważa, że w dobie globalnej wioski nic – nawet jedzenie – nie jest w stanie zaskoczyć. Oto inne spojrzenie na świat – od strony kuchni. I szybko się okazuje, że wcale - jakby niektórym się wydawało - tak dobrze tego świata nie znamy.
„Menu świata” to zbiór reportaży z różnych zakątków. Autor opisuje w nich nie tylko podróże, ale i posiłki, których zjedzenie nieraz okazywało się równie wielkim wyzwaniem jak niebezpieczna wędrówka.
Jacek Palkiewicz słynie z zamiłowania do ekstremalnych przygód, czemu niejednokrotnie dał wyraz w swoich publikacjach. W najnowszej książce zebrał teksty relacjonujące wyprawy do niebezpiecznych miejsc na różnych kontynentach. To szlaki tylko dla odważnych; tak zwani niedzieli turyści i wycieczkowicze nie zapuszczają się tu nigdy.
Mamy okazję śledzić między innymi przeprawę uczestników szkoły przetrwania przez brazylijską dżunglę, wędrówkę po skutej mrozem Syberii, biwakowanie w Indonezji i wizytę u jednego z plemion, które wciąż żyją z dala od cywilizacji, włóczęgę po chińskich, wietnamskich i mongolskich bezdrożach… Docieramy też na Kamczatkę, do Indonezji i Birmy…
Wszystkie te miejsca autor opisuje barwnie i żywiołowo, skupiając się na ich kolorycie, pięknej, ale dzikiej i niebezpiecznej przyrodzie oraz na mieszkańcach. Bo w każdej podróży wędrowcy trafiają ostatecznie w gościnne progi, niejednokrotnie skromne, a nawet biedne, ale życzliwe.
I tu zaczyna się zupełnie inna, tym razem kulinarna, przygoda. Nieraz zdarza się, że uczestnicy wypraw nie wiedzą, co wrzucają na ząb, a autor – jako jedyny wtajemniczony w jadłospis – nie zdradza im tego, by nie popsuć wrażenia. Tak dzieje się między innymi w Chinach, gdy strudzeni podróżni zajadają się mięsem psów.
Ta niewiedza okazuje się zbawienna, znacznie gorzej jest jednak, gdy ma się świadomość, co gospodarze serwują do jedzenia, w dodatku z uśmiechem, zachętą i oczekiwaniem na pochwałę. A odmówić nie można albo nie wypada, by nie urazić częstujących.
Jak jednak przełknąć balut, czyli azjatycki przysmak, który jest ugotowanym jajkiem, ale z już uformowanym pisklęciem? Albo prażone owady, surowe larwy lub ciasto, w którym coś się rusza i brzęczy? A ociekające krwią, surowe mięso lub pieczoną w całości, z wnętrznościami i sierścią świnię lub małpę? Fuj! A jednak dla niektórych to prawdziwy przysmak.
Czasem niemiła niespodzianka może wyglądać całkiem apetycznie, ale tylko z daleka, jak durian, czyli zielono-żółtawy owoc, który niemożliwe cuchnie i - zdaniem autora – smakuje jak budyń konsumowany w wychodku.
Takich ekstremalnych przykładów jest tu wiele. Jedne budzą obrzydzenie, inne zaciekawiają, a nawet fascynują, jeszcze inne bawią, zwłaszcza gdy autor okrasza wspomnienia anegdotami i opisami reakcji uczestników wypraw. Niejednokrotnie okazuje się bowiem, że twardzi faceci, którzy przez kilka dni przedzierali się przez dżunglę, nocowali pod gołym niebem, walczyli z niewyobrażalnym upałem i pokonywali własne słabości, okupując to ranami, obtarciami i ukąszeniami, tracą zimną krew na widok tego, co im podano na talerzu.
Książka Jacka Pałkiewicza przenosi nas w egzotyczny świat, który jest inny, ale właśnie przez to interesujący, intrygujący i budzący emocje. Autor sporo miejsca poświęca obyczajom, religii i tradycjom poznanych ludzi, zwracając szczególną uwagę na element gościnności, który w wielu kulturach jest uświęcony i obwarowany licznymi nakazami.
Całość ubarwiają piękne, niezwykle barwne zdjęcia, bez których ta książka straciłaby swój koloryt. Warto wybrać się w tę pełną niespodzianek podróż – nawet tylko na papierze jest ona ekscytująca.
BEATA IGIELSKA