Pontyfikat Grzegorza VII, którego rozpoczęcie wyznacza zarazem początek okresu omawianego przez prof. Adama Wielomskiego, inicjuje czas największych osiągnięć myśli ludzkiej w dziedzinie rozumienia, definiowania i budowy porządku teokracji chrześcijańskiej. Koniec tego okresu to Schizma Zachodnia roku 1378, która była w części politycznym skutkiem kryzysu myśli scholastycznej wywołanego przez pojawienie się naturalistycznych i antyreligijnych interpretacji Arystotelesa w XIV stuleciu (Marsyliusz z Padwy, Wilhelm z Ockham). Od tego momentu myśl związana z papiestwem zaczyna odchodzić od głównego nurtu, który – „wyzwolony” z więzów wiary poprzez swoiste wykluczenie ze wspólnoty – popłynie własnym, coraz bardziej wartkim, i jednocześnie świeckim, korytem, aż do otwartego oświeceniowego, nowożytnego buntu rewolucyjnego. Zapowiedź zwycięstwa laickiej cywilizacji pojawia się już w pierwszej połowie XIV wieku, gdy obserwujemy spory Rzymu z Filipem IV Pięknym i cesarzem Ludwikiem IV Bawarskim. Podstawowym zagadnieniem, które podjęto w tym okresie, było rzecz jasna – zagadnienie chrześcijańskiej władzy, jej pochodzenia, charakteru i celu. Bezpośrednim powodem wzmożonego zainteresowania tym zagadnieniem była potrzeba naprawy obyczajów. Przystępując do porządkowania podwórka kościelnego, piętnując szerzące się wówczas patologie życia chrześcijan i kleru chrześcijańskiego Grzegorz VII jako kolejny, ale jednak najwybitniejszy przedstawiciel rodzącej się „reformy”, zdawał sobie sprawę, że nie zdoła uleczyć Kościoła, wyeliminować symonii (sprzedaż urzędów kościelnych) i nikolaizmu (małżeństw duchownych) bez uporządkowania relacji z władzą świecką. Ówczesne monarchie dysponowały całym arsenałem korupcyjnych mechanizmów uniemożliwiających jakąkolwiek poprawę stanu Kościoła, wykorzystując jego instytucje ku wzmocnieniu, osłabionych przez feudalizm, instytucji politycznych. Grzegorz VII sam wszakże był świadkiem upokorzenia hierarchii, pozostając bliskim współpracownikiem, sekretarzem, zapewne też uczniem, Grzegorza VI, zmuszonego przez cesarza Henryka III do opuszczenia Rzymu. Poprawa obyczajów jest więc możliwa w Kościele jedynie wtedy, gdy przynajmniej uda się zapobiec podporządkowaniu go władzy świeckiej. Ta władza bowiem ma swoje cele, które często są niezgodne zarówno z celami Kościoła, jak i jego nauczaniem. Innymi słowy, aby duch mógł rozpocząć konieczną terapię oczyszczającą, należało poskromić ciało. Reforma Grzegorza VII, jego zwycięstwo nad cesarzem Henrykiem IV, rozpoczyna dwustuletni okres zdecydowanej dominacji papiestwa w sporze z cesarstwem o inwestyturę. Mimo chwilowych zwycięstw cesarstwa następuje stały rozwój koncepcji Kościoła-imperium, co znajduje swoje potwierdzenie w wielkim pontyfikacie Innocentego III, który upatrywał praw do pontyfikalnej ingerencji we władzę cesarską ze względu na grzeszność władcy, i Innocentego IV, który chciałby uczynić z cesarza w zasadzie swojego urzędnika, a ostatecznie zdruzgotał bezpowrotnie samą instytucję cesarstwa. Zagadnienie władzy szczególnie interesujące dla politologa nie jest oczywiście jedynym wówczas podjętym. Niejako równolegle i w związku z nim badana i rozwijana jest teoria państwa i jego ustroju, władztwa duchowego i świeckiego, struktury społeczności, społeczeństwa i narodu, relacji podległości i zależności. We współczesnej myśli politologicznej i socjologicznej nie ma w zasadzie nic, co choćby w zalążku nie pojawiło się już wówczas, w okresie burzliwego sporu papieży i cesarzy o władzę nad światem.
Mamy przyjemność zaprezentować Państwu poszerzone wydanie cenionej książki Adama Wielomskiego i Pawła Bały pt. Prawa człowieka i ich krytyka. Przyczynek do studiów o ideologii czasów ponowożytnych. Wydanie I zostało poprawione i uzupełnione nowym materiałem dotyczącym aktualnej sytuacji w Polsce. Oto fragment tego co piszą autorzy książki: Nasz sceptycyzm wobec ideologii praw człowieka nie oznacza, że pochwalamy rządy despotyczne i przyznajemy państwu nieograniczone prawa względem życia, wolności i własności obywateli. Wprost przeciwnie, chodzi raczej o to, że dostrzegamy, iż ideologia praw człowieka, mimo całego swojego dogmatyzmu i rygoryzmu doktrynalnego, wcale nie uchroniła wyznających je społeczeństw przed zniewoleniem ukrytym pod pozorami demokratycznych procedur, o czym zaświadcza choćby skala podatkowa w krajach Unii Europejskiej. Czy nie mamy tu do czynienia z „miękkim despotyzmem”, przed którym chciał nas ostrzec Alexis de Tocqueville prawie dwieście lat temu? Czy człowiek ma jakieś prawa? Zdrowy rozsądek podpowiada, że ma pełne prawo do korzystania z owoców swojej pracy, do życia (od momentu poczęcia), do decydowania o tym, gdzie chce żyć i mieszkać. Cywilizacja Zachodu przez stulecia swojego istnienia, pod wpływem prawa rzymskiego, filozofii greckiej, a przede wszystkim chrześcijańskich pojęć moralnych, wypracowała pojęcie tego, co słuszne i niesłuszne, co wolno i czego nie wolno. W roku 1789 przeciwstawiono tym starożytnym zasadom nowe idee, w tym także uroczyście proklamowano prawa człowieka, sugerując, że aż do tej pory nie przestrzegano podstawowych z nich. Czy dziś się ich przestrzega, gdyż się je uroczyście ogłasza urbi et orbi i wzmacnia całymi ryzami papieru zadrukowanymi sloganami o naturalnych prawach przysługujących ludziom? Mamy prawo wątpić w ten publicznie deklarowany optymizm, nawet jeśli będziemy potem musieli ponieść konsekwencje naszej heterodoksyjnej publicznej deklaracji. I trochę dalej: Nie ma wątpliwości, że demokratyczne procedury stały się rytuałami zeświecczonego świata, a ideologia demokratyczna stała się dogmatem tzw. wolnych społeczeństw, które ufundowano na zasadzie całkowitej swobody intelektualnych poszukiwań (libre examen), czyli na odrzuceniu wszelkich dogmatów. Wolno dziś wątpić, czy istnieje Bóg i dusza ludzka, czy prawda i fałsz są pojęciami obiektywnymi. Z tej zasady sceptycyzmu wyłączono jednak prawa człowieka oraz demokrację, czyniąc z nich zasady, których nie tylko nie trzeba dowodzić (teoremat), ale wręcz tego czynić nie wolno. Sakralizacja praw człowieka, ich mitologizacja powoduje, że samo dowodzenie traktowane jest jako świętokradztwo i zamach na laicki dogmat. Jeśli bowiem czegoś się dowodzi, nie jest to już pewnikiem przyjmowanym na wiarę, ale przedmiotem badania i racjonalnej dysputy, które zawsze zawierają w sobie potencjalny element powolniejszej lub szybszej destrukcji mitu. To zgodnie z tą logiką niecałe dwieście lat temu zajadły monarchista Georg Wilhelm Friedrich Hegel sprzeciwiał się racjonalnemu dowodzeniu wyższości ustroju królewskiego nad republiką, uznając pojęcie dowodu wyższości za sprzeczne z samą istotą królewskiego majestatu . Dziś podobnie nie jest dobrze widziane debatowanie o prawach człowieka i ideologii demokratycznej. Ideologia demokratyczna. Tak, z pewnością możemy mówić o czymś takim. Chodzi tu o coś więcej niż tylko o tzw. demokratyczną kulturę polityczną. Kultura to postawa, w dodatku zmienna w czasie. W przypadku praw człowieka ich zwolennicy nie mówią o zmienności i historyczności tej zasady. Mamy tu do czynienia z doktryną, o której naucza się, że jest uniwersalna w czasie i w przestrzeni. Gdyby stanowiła wynik Boskiego objawienia, byłaby religią; ponieważ jest wytworem ludzkiego rozumu i abstrahuje od warunków czasu i miejsca, mamy do czynienia z laicką i antropocentryczną ideologią. „Prawa człowieka” to przy tym termin wieloznaczny, rozpatrywany głównie na płaszczyźnie moralnej i prawnej. Na płaszczyźnie moralnej prawa człowieka znaczą tyle co postulaty moralne, których źródła zwykle upatruje się w przyrodzonej i niezbywalnej godności człowieka, dotyczące ochrony wartości o szczególnym, jeśli nie fundamentalnym znaczeniu dla rozwoju jednostki, a pośrednio dla funkcjonowania społeczeństwa, w tym wyznaczenia pozycji jednostki w państwie. Akty prawa międzynarodowego unikają definiowania tych kategorii, gdyż prawa i wolności z natury swojej mogą być rozmaicie rozumiane. Mimo to kwestia praw człowieka stała się obecnie zagadnieniem fundamentalnym. W ścisłym sensie prawo człowieka było i jest czymś, co należy się człowiekowi jako takiemu na mocy jego bytu ludzkiego. Grzegorz L. Seidler lapidarnie określił idee praw człowieka jako „prawa każdego człowieka do samodzielnego decydowania o sobie i nic więcej”. Tutaj potrzebna jest ważna uwaga. Jürgen Habermas twierdzi, że współczesne państwa zachodnie mają dwa świeckie absoluty polityczne: demokrację i prawa człowieka – dwa absoluty niezależne od siebie i czasami pozostające ze sobą w sprzeczności. Każdy dokument wyprodukowany w Unii Europejskiej odwołuje się do zasad demokracji i praw człowieka; nie inaczej wyglądają pisma wychodzące z ONZ. Dziś nawet wojny wypowiada się w celu demokratyzacji wrogiego państwa i zaprowadzenia tam reżimu, który zadba o prawa człowieka mieszkańców podbitego kraju. To pozór. Prawa człowieka i demokracja nie mają jednakowego statusu ontologicznego w dominującym dyskursie politycznym. Aby jakaś decyzja, wybór został nazwany dziś mianem demokratycznego, musi on spełniać pewne standardy. Czasy, gdy demokracja polegała na tym, że lud podejmował decyzję większością głosów – tak jak rozumiał demokrację Perykles czy Arystoteles – minęły już bezpowrotnie. Doświadczenie upadku Republiki Weimarskiej w 1933 roku i przejęcie przez nazistów władzy w demokratycznej procedurze ostatecznie zanegowały ślepą wiarę w rozumność woli większości. Większość jest zdolna w akcie szaleństwa czy desperacji oddać władzę dosłownie każdemu. Wszystko zależy od sytuacji politycznej, gospodarczej, urażonej dumy, niespełnionych nadziei, a przede wszystkim tzw. pijaru i socjotechniki politycznej. Dlatego powojenny zachodni liberalizm ogłosił zdecydowany prymat idei wolności nad ideą demokratyczną . Nie może to nikogo dziwić. Gdy czytamy dziś, jak przed II wojną światową Hans Kelsen polemizował z Carlem Schmittem, głosząc wyższość zasady demokratycznej nad pozaprawnym ratunkiem państwa przed zwycięstwem wyborczym narodowych socjalistów , to nietrudno dojść do wniosku, że austriacki profesor prawa był tylko naiwnym teoretykiem wierzącym, że parlamentarna kultura polityczna oraz sądy Rzeszy powstrzymają bataliony SA i SS. W czasach Kelsena demokracja odrzucała wszelkie pojęcie prawdy i uznawała wyłącznie wolę większości . A w 1933 roku ta zmitologizowana większość zagłosowała na nazistów. Incydent wyborczy w postaci dojścia do władzy NSDAP przyczynił się do faktycznego zamknięcia dyskusji na temat dobrego i słusznego porządku politycznego, tak jak gdyby istniała wyłącznie alternatywa: albo liberalna demokracja, albo narodowy socjalizm. Liberalne elity uznały się za uprawnione do cenzurowania woli narodów wyrażanej w demokratycznych wyborach, zasłaniając się prawem do obrony państwa (a także jego obywateli) przed ideologiami zbrodniczymi. Samo pojęcie tychże ideologii nabrało szybko bardzo pojemnego i rozciągłego charakteru. O ile najpierw – i słusznie – umieszczono tam nazizm, to lewicowa część elit politycznych szybko umieściła w worku z napisem „faszyzm” także konserwatywne i katolickie systemy niedemokratyczne (np. Hiszpania Franco), a potem także i prawicę akceptującą demokratyczne warunki gry politycznej, aby w końcu uznać za faszystów wszystkich przeciwników. Stawia się nas przed zafałszowaną alternatywą: albo demokracja, albo totalitaryzm. Gdy obserwuje się współczesne zachodnie demokracje, trudno nie dojść do wniosku, że aby mówić dziś o demokracji, lud musi nie tylko wybrać parlament w głosowaniu powszechnym, ale musi wybrać słusznie. W przeciwnym razie liberalne media, demokratyczne rządy i Rada Europy rozpoczynają medialno-polityczną nagonkę, iż z demokratycznych procedur wynikło zwycięstwo populistów, antydemokratów, faszystów, klerykałów, ksenofobów etc. Pamiętać musimy, że historia powojennej demokratycznej Europy zna przypadki, gdy państwa zachodnie – które podniosły prawa człowieka do rangi oficjalnej ideologii – poparły niedemokratyczne reżimy, które zastopowały demokratyczne dojście do władzy ruchów oskarżanych o nieprzestrzeganie tychże praw. Klasycznym przykładem jest poparcie Francji za prezydentury François Mitteranda dla wojskowego puczu w Algierii (1991) – odsunął on od władzy islamistów, którzy właśnie wygrali wybory parlamentarne. Niedemokratyczność zarzucano niedawno w Polsce rządowi Prawa i Sprawiedliwości, mimo że miał on większość w Sejmie, który pochodził z pięcioprzymiotnikowych wyborów. Jeśli państwa demokratyczne zdolne są do popierania reżimów niedemokratycznych wbrew demokratycznie wyrażonej opinii większości tamtejszego społeczeństwa, to znaczy, że demokracja nie jest traktowana jako wartość ostateczna, sama w sobie. Musi istnieć jakiś system aksjologiczny pozwalający ocenić, który wybór w państwie demokratycznym jest rzeczywiście demokratyczny, a który spełnia jedynie zewnętrzne, formalne, prawnicze kryteria demokratyczności. W sumie nikt nigdy formalnie nie ustalił takiego kryterium, choć sporo się o tym debatuje, a jednak takie w praktyce istnieje, co zresztą wskazuje na fikcyjność i fasadowość demokratycznej procedury, w wyniku czego – choć brzmi to paradoksalnie – istnieją demokracje demokratyczne, częściowo demokratyczne i… niedemokratyczne. Jakie to kryterium? Demokratyczność demokracji miałaby być pochodną porównania wyboru dokonanego przez tzw. suwerenny lud z jakimś przyjętym uprzednio standardem. Oznacza to, że zanim lud masowo wbiegł do lokali wyborczych, aby spełnić patriotyczny obowiązek, ustalono już wcześniej, komu wolno wygrać, aby móc uznać wybór suwerennego ludu za autentycznie demokratyczny.
Katolicyzm francuski wobec Rewolucji.
Carl Schmitt uchodzi w Polsce za liczący się autorytet prawicowej myśli konserwatywnej. Rzeczywiście, jest jednym z najznaczniejszych przeciwników liberalizmu i demoliberalnego bałaganu, ale czy to wystarczy, by go wynosić na ołtarze, w tym ołtarze katolickie? Jaki był ten myśliciel wychowany w katolickiej rodzinie w otoczeniu sprotestantyzowanej kultury niemieckiej? Jak zachował się w czasie próby, jaką dla intelektualisty był nazizm? Powodem przewartościowania politycznego i łatwego ulegnięcia czarowi totalitaryzmu i ideologii narodowosocjalistycznej miałaby być gwałtowna laicyzacja czy, jak woli mówić sam Schmitt, sekularyzacja wyobrażeń społecznych. Dla myśliciela politycznego, według którego istotą stosunków politycznych i społecznych jest panowanie, zjawisko sekularyzacji oznacza zanik wszelkich wyobrażeń i hamulców natury religijnej, a wskutek tego także moralnych. Odrzuca także prawo natury i przyrodzone prawa człowieka. W tej sytuacji istotą polityki pozostaje naga przemoc, a tradycyjną religię zastępuje jakakolwiek ideologia lub mit polityczny. W tym przypadku to nazizm – z recenzji prof. dr hab. Elżbiety Karskiej. Autor wskazuje, że Carl Schmitt wychował się wprawdzie w środowisku katolickim (...), ale po 1925 roku przeszedł do środowiska pruskiej prawicy, gdzie dominowało wyznanie luterańskie, wtedy już mocno zeświecczone. Jego dojrzała koncepcja decyzjonizmu politycznego powstaje w otoczeniu protestanckim, dla ewangelickich elit politycznych, których przywódcą jest protestancki i pruski marszałek Paul von Hindenburg. Wizja autorytaryzmu Schmitta także nabiera charakteru laickiego. Schmittiański decyzjonizm reprezentuje klasyczny pruski światopogląd polityczny oparty na heglowskim kulcie państwa oraz weberowskiej socjologii społeczeństwa jako panowania i poddaństwa. To świat ideowy oparty na przemocy znajdującej swoją instytucjonalizację w prawie – z recenzji prof. dr. hab. Marka Kornata.
[ze wstępu] Objęcie pełni władzy przez Kaczyńskiego stworzyło dla prawej części sceny politycznej unikalną sytuację: prawa strona sceny politycznej przejęła całkowicie władzę w państwie i mogła faktycznie zrobić co chciała, bez oglądania się na partnerów demoliberalnych. Nie ma wprawdzie większości konstytucyjnej, ale może zmienić całościowy system ustawowy, a za jego pomocą doprowadzić do prawdziwego przełomu w kulturze, ekonomii i elitach władzy. Wygrana PiS zbiegła się z jeszcze jednym znaczący wydarzeniem: wyborem na Ojca Świętego kard. Ratzingera. W tych warunkach Polska miała wielką szansę w postaci połączenia kontrrewolucji poprzez prawo (Kaczyńscy) i poprzez religię (Benedykt XVI). Zwracam uwagę na słowo szansa, które przed chwilą zostało przeze mnie napisane. Szansa bowiem nie znaczy tego samego, co uczynienie tego. Szansa jest hipotetyczna i trzeba ją wykorzystać. Trzeba umieć to zrobić i chcieć to uczynić. Zbliża się połowa kadencji tego parlamentu. Powtarzam raz jeszcze: unikalnej sytuacji, gdy prawa część sceny politycznej zdobyła monopol władzy. Narzędzie Jarosław Kaczyński ma w ręku i nie robi z nim dosłownie nic. Trudno bowiem za rzeczywiste reformy uważać potworne oralne napady na rządzący okrągłostołowy układ. Jedynym znanym w historii murem, który przewrócił się w wyniku ataku decybelami były mury biblijnego Jerycha. Ale to było setki lat temu, nawet tysiące. Nic nie wskazuje, aby okrągłostołowy układ zachwiał się pod takimi ciosami. Siły układu są takimi atakami rozdrażniane niczym lew w klatce w którego dziecko rzuca żołędziami, ale lwy nie giną od żołędzi. Rząd skupiony jest na szafach Lesiaka, które absolutnie nikogo w Polsce nie interesują. Raport z likwidacji WSI - dla którego ponoć warto było zawrzeć koalicję z Lepperem - potwierdził tylko to, co wszyscy już i tak dawno wiedzieli o spec-służbach w III RP. Jarosław Kaczyński ma wszystkie potrzebne narzędzia do dokonania autentycznej kontrrewolucji. A on siedzi i gania płk. Lesiaka, zresztą bezskutecznie. Dzień upływa za dniem i absolutnie nic się nie dzieje, czy konkretniej, coś się bezustannie dzieje, ale są to chwyty z dziedziny teorii propagandy i public relations, a nie konieczne i przełomowe zmiany.
Wolność, Równość i Braterstwo albo Śmierć - tak brzmi pełne zawołanie Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Konserwatyści i kontrrewolucjoniści nie wierzyli, że rewolucja doprowadzi ludzkość do wolności, równości i braterstwa. Nie wierzyli też w społeczeństwo liberalne, co sprawdziło się w latach 20. wieku XX, kiedy narodziło się zjawisko totalitaryzmu. Zgodnie twierdzili, że Wolność antyszambruje Anarchii, Równość doprowadzi do Despotyzmu, a Braterstwo prowadzi do Nijakości. Tylko Śmierć stanie się faktem, ponieważ zostaną wymordowani wszyscy, którzy sprzeciwią się Anarchii, Despotyzmowi i Nijakości. I tak się stało, a właściwie dzieje się cały czas. Drugi tom Prawicy różni się od pierwszego tym, że jest to tekst problemowy, podzielony został na cztery części ułożone logicznie. W pierwszej Wielomski opisuje idee rewolucyjne widziane oczami ich przeciwników. W drugiej przedstawia cztery wybitne postacie, które uznał za reprezentatywne dla idei kontrrewolucyjnej w XX wieku, czyli: Carla Schmitta, Ernsta Juengera, Charlesa Maurrasa i Antonia Oliveirę de Salazara. Trzecia część książki jest poświęcona walce prawicy z kolejną falą rewolucyjnego "potopu", czyli z faszyzmem i narodowym socjalizmem. Ostatnia część traktuje o bardziej znanej opozycji wobec kolejnego wcielenia rewolucji, jakim był komunizm. Autor zdecydował się jednak odejść od referowania powszechnie znanych antykomunistycznych poglądów konserwatystów i zdecydował się skupić na myślicielach mniej znanych, takich jak Plino Correa de Oliveira z Brazylii. Książkę zamyka tekst bardziej współczesny, poświęcony refleksji prawicowej nad postkomunistyczną Rosją rządzoną przez Władimira Putina.
W latach czterdziestych Schmitt uwierzył w Adolfa Hitlera i postrzegał go jako ową tajemniczą siłę, która ma uchronić III Rzeszę przed klęską wojenną i okupacją. Ta część książki ma kapitalne znaczenie nie tylko dla nauki polskiej, ale i światowej, gdyż rzuca zupełnie nowe światło w toczącej się od lat dyskusji o stosunku Carla Schmitta do nazizmu - napisał prof. Marek Kornat w swojej recenzji książki Wielomskiego. Schmitt długie lata po wojnie był całkowicie zapomniany przez środowisko naukowe z powodu jego "romansu" z hitleryzmem. Nazywano go nawet naczelnym ideologiem III Rzeszy. Musimy jednak pamiętać, że oceny takiej dokonujemy z pozycji dzisiejszej wiedzy i doświadczenia powojennego. W latach 30 ub. wieku świat był jeszcze przed II wojną światową, obozami koncentracyjnymi itd., a Hitler doszedł do władzy wybrany przez naród niemiecki w demokratycznych wyborach. Jak pisze autor, "Schmittiański Katechon etatystyczny to dyktatura bezwzględna i zdecydowana bronić porządku wszelkimi środkami, konserwatywna, prawicowa i chrześcijańska, być może z pewnym rysem mistycznym, która powstrzymuje rewolucję. W oryginalnym rozumieniu jest to władza uniwersalna (monarchia Konstantyna Wielkiego, następnie cesarstwo karolińskie i germańskie). Po rozkładzie europejskiej jedności w epoce Reformacji, Katechon może mieć już tylko charakter terytorialny, etatystyczny"...
Bez wątpienia Rewolucja Francuska była największą katastrofą polityczną w historii świata od upadku starożytnego Rzymu. Nie dlatego, że kosztowała ludzkość tyle krwi co II Wojna Światowa, lecz dlatego, że zakończyła ostateczne mediewalną epokę wiary i tradycji, otwierając epokę permanentnego niepokoju, wojen domowych i rewolucji charakteryzujących świat nowoczesny. Faszyzm, komunizm i liberalna demokracja nigdy nie miałyby miejsca, gdyby nie tamten rok 1789. Wielu ludzi już wtenczas czuło, że nowy świat daleki będzie od szczęścia i harmonii, lecz zwiastuje czas wielkich katastrof. Ta książka poświęcona jest ówczesnym sceptykom i pesymistom, którzy mieli rację, chociaż politycznie ponieśli porażkę.
Książka przeznaczona jest dla ludzi zdolnych do samodzielnego myślenia, czyli nie dla tych, których refleksja o świecie politycznym, społecznym i filozoficznym ogranicza się do bezrefleksyjnego powtarzania medialnej bełkotliwej papki o demokracji, prawach człowieks i Europie. Nawet więcej, celem moim było dokonanie wielkiej mistyfikacji ideologii i schematów panujących we współczesnym świecie, stanowiącym ideologiczny konglomerat tanich hasełek i medialnego szumu informacyjnego, w istocie będącego dezinformacją. Fragment Wstępu, Adam Wielomski
Bonito
O nas
Kontakt
Punkty odbioru
Dla dostawców
Polityka prywatności
Ustawienia plików cookie
Załóż konto
Sprzedaż hurtowa
Bonito na Allegro